Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić (Dz 2, 4).

1. Komentarz naukowy

Bardzo charakterystyczną cechą duchowości charyzmatycznej jest posługiwanie się charyzmatem „mówienia językami” (λαλεῖν γλώσσαις), zwanym „glosolalią”. Słowo to powstało przez połączenie czasownika λαλέω, oznaczającego „mówić” oraz rzeczownika γλῶσσα, „język” (por. 1 Kor 12, 30; 13,1; 14, 5. 18. 23 itp.). Pojęcie to oznacza tajemniczą aktywność fonetyczną, inspirowaną przez Ducha.

Za obecnością glosolalii w Dniu Zesłania Ducha Świętego przemawia fakt, że reakcją tłumu słuchającego „mówiących językami”, oprócz rozpoznania obcych języków, była drwina: „Upili się młodym winem”. Przywołuje to na myśl ostrzeżenie św. Pawła, który sam miał dar glosolalii (1 Kor 14, 18), że jeśli na spotkanie korynckiej wspólnoty przyjdzie ktoś z zewnątrz i zobaczy tam wszystkich mówiących językami, uzna ich zapewne za szalonych. Niewątpliwie, jeśli biblijny opis Dnia Pięćdziesiątnicy weźmiemy za historyczny opis pewnych empirycznych faktów, należy uznać, że mamy tu do czynienia z ksenoglosją, z cudownym zjawiskiem posługiwania się językami obcymi, którymi osoba obdarowana tą umiejętnością nie potrafi mówić w sposób naturalny. Można jednak dojść do innych wniosków, jeśli na tę scenę spojrzymy nie jak na reportaż z miejsca zdarzenia, ale jak na teologiczny obraz, dzięki któremu św. Łukasz próbuje oddać głębię i istotę wydarzenia fundamentalnego dla historii Kościoła. Niektórzy badacze uważają, że opisu Dnia Pięćdziesiątnicy z powodu jego właściwości literackich nie należy uznawać za sprawozdanie, lecz za wyraz określonego rozumienia wiary.

Łukaszowe opowiadanie zawiera wiele wspólnych elementów, chociażby na poziomie leksykalnym, z opisem wieży Babel. Można zatem stwierdzić, że autor Dziejów w opisie Pięćdziesiątnicy, świadomie nawiązał do tego opowiadania z Księgi Rodzaju. Zestawienie tych dwóch wydarzeń ma charakter antytetyczny – przyjście Ducha Świętego zapoczątkowało proces odwrotny do tego, który zapoczątkowała budowa wieży Babel. Według Rdz 11, 1–9, ludzie pragnęli o własnych siłach osiągnąć niebo. Bóg udaremnił te plany, odwodząc człowieka od fałszywych przekonań o ludzkich możliwościach: pomieszał ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego (Rdz 11, 7b) i rozproszył ich po całej powierzchni ziemi. Teraz zjednoczenie zapoczątkowane jest przez znak mówienia językami, które są przez wszystkich zrozumiane. Wszyscy przybysze słyszeli ekstatyczne okrzyki Apostołów i ich towarzyszy.

Zdaje się, że żydowscy przywódcy religijni dopuszczali możliwość używania dowolnego języka do recytowania pewnych religijnych formuł. Wychwalanie Boga w różnych językach było więc często słyszane w Jerozolimie podczas wielkich świąt, kiedy tak wielu pielgrzymów z diaspory przebywało w tym mieście. Teraz, ku swemu zdziwieniu, ci pielgrzymi słyszeli Galilejczyków, wychwalających Boga w językach należących do wszystkich ludzi z diaspory! To wydarzenie było niczym innym jak odwróceniem klątwy z Babel. Prawdopodobnie, aluzje do Rdz 11, 1–9 zawarte w opisie Pięćdziesiątnicy, miały zilustrować prawdę o działaniu Ducha Świętego – jest On sprawcą jedności między ludźmi, źródłem pokoju i pojednania. Być może pragnienie ukazania tej prawdy było motywem umieszczenia słowa „obcymi” w wyrażeniu „mówili językami”. Dzięki temu autor Dziejów dobitnie wskazał na grzeszną sytuację rozłamu, panującą u ludzi, a którą zilustrowało opowiadanie o pomieszaniu języków (M. Kossowski, Czym jest dar języków? Studium egzegetyczne Dz 2, 1–13, „Biblica et Patristica Thoruniensia”, T. 7, [nr] 2 (2014), s. 123–136).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Zmartwychwstanie nie przeminęło, lecz dotknęło nas i porwało. Uchwyciliśmy się zmartwychwstałego Pana i wiemy, że On trzyma nas równie mocno nawet wówczas, gdy nasze ręce słabną. Trzymamy się Jego ręki, a w ten sposób wszyscy trzymamy się za ręce, stajemy się jednym podmiotem, nie tylko jedną rzeczą. Ja, ale już „nie” ja – to jest formuła chrześcijańskiej egzystencji, która płynie ze chrztu, formuła zmartwychwstania wewnątrz czasu. Ja, ale już „nie” ja – to formuła, która sprzeciwia się wszelkim ideologiom przemocy, i program, który przeciwstawia się zepsuciu i dążeniu do władzy i posiadania” (Benedykt XVI, Nie ma Go tutaj; Zmartwychwstał. Homilie i przemówienia wygłoszone w Wielkim Tygodniu w pierwszym roku pontyfikatu, Kraków 2007, s. 49).

3. Z życia wzięte

„Zmieniłem mój rytm dnia. Zacząłem wstawać wcześnie rano, o szóstej, a czasem nawet o czwartej i modliłem się, klęcząc przy łóżku. Następnie czytałem Słowo. Po jakimś czasie dołożyłem do tego różne teksty z modlitewnika dla osób starszych. Dostałem go od kumpla, który obserwował moje zachowanie i któregoś dnia podarował mi tę książeczkę, mówiąc, że mi pewnie bardziej się przyda.

Od kapelana więziennego dostałem różaniec, ale nie wiedziałem za bardzo, co z nim robić, bo nie dał mi instrukcji obsługi. Siedziałem wieczorem i zastanawiałem się, jak to się odmawia. Głupio mi było zapytać, więc mówiłem na zmianę Ojcze nasz i Zdrowaś Mario. Każdy koralik ofiarowywałem za kogoś, kogo znałem, prosiłem o błogosławieństwo dla niego i zdrowie. Wtedy też po raz pierwszy zacząłem się modlić za swoje ofiary, za ludzi, których okradłem i pobiłem. Te wspomnienia bardzo bolały. Z czasem nauczyłem się „normalnego” Różańca i odmawiałem go codziennie.

Na początku modliłem się dyskretnie na łóżku, żeby nikt nie widział. Miałem koc przerzucony przez łóżko, co pozwalało mi się jako tako odciąć od innych. To była moja izdebka. Ale potem z każdym dniem coraz mniej kryłem się z modlitwą. W końcu odmawiałem Różaniec normalnie w ciągu dnia, siedząc na łóżku. Inni grali w playa albo oglądali TV, a ja ściskałem w rękach moje koraliki. Czasami słyszałem, jak kumple rozmawiają o problemach ich rodzin, a wtedy automatycznie włączałem te sprawy jako intencje. I tak pewnego dnia podszedł do mnie chłopaczyna, który niedawno trafił do naszej celi. Spytał, czy może usiąść obok, bo bije ode mnie dziwny spokój. Zapytał, co robię.

– Odmawiam Różaniec, jak co wieczór. Chcesz odmówić ze mną?

– Nie umiem.

– Nie musisz umieć, powtarzaj za mną.

I tak zaczęło się wspólne modlenie, bo chłopak wpadał do mnie od czasu do czasu. Z upływem czasu pojawili się też inni, zebrała się nas czwórka. Był też taki jeden mój kumpel Yankess, którego wołałem na Koronkę, ale zawsze stawiał opór. Za każdym razem. Po chwili jednak podchodził i mówił: – To ja tu chwilę posiedzę i pogadamy potem.

Któregoś wieczoru nasze modlitewne zgromadzenie trwało w najlepsze, gdy kumpel z drugiego końca sali krzyknął:

– Ty, Grzesiek, nie wiem, czy się zorientowałeś, ale założyłeś kółko różańcowe na celi. Takich numerów to jeszcze nie widziałem.

– Spoko, stary. Skończymy się modlić i wbijam do ciebie na playa pograć. Ciągle jestem normalny” (G. Czerwicki, R. Czerwicka, Nie jesteś skazany, Nowy Sącz 2020, s. 119–121).