Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Sprawiedliwy mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości On sam dźwigać będzie (Iz 53, 11).

1. Komentarz naukowy

Określenie „sługa Boga” odnosi się w ST do proroków, Mojżesza, jak i niektórych władców politycznych, a zwłaszcza do Dawida. W czternastu wypadkach odnosi się do Izraela lub Jakuba (symbol dwunastu pokoleń). Niektóre działania Sługi mają znamiona nazbyt indywidualne, aby można nadać im sens kolektywny. Ponadto w niektórych tekstach Sługa i Izrael stoją w wyraźnej opozycji (49, 5-6; 53, 8). W końcu postać pokornego, wiernego i niewinnego Sługi nie pasuje do historycznego obrazu Izraela, a liczne aplikacje Izajaszowych tekstów o Słudze do osoby Jezusa w NT umacniają indywidualistyczną interpretację terminu ‘ebed.

Cierpienie i śmierć, które dotknęły Sługę, nie są skutkiem jego osobistych grzechów, lecz częścią Bożego planu zbawienia. Użycie Imienia Jahwe rozstrzyga ostatecznie (Iz 53, 10), że Sługa został skazany niesłusznie, choć mieści się to w Bożych planach. Powraca tu idea ofiary za grzechy i jej owoców. Rdzeń słowotwórczy hps (qal) użyty jako czasownik na początku i jako rzeczownik na końcu wersetu 10. ma wydźwięk emocjonalny ( „spodobać się/ upodobanie „) w ocenie tej zbawczej woli Boga. Przedmiotem tej woli jest generalnie „zmiażdżenie”. Sługa staje się tu ofiarą zastępczą i ekspiacyjną, rekompensując grzechy innych. W jakim sensie jednak jest on ofiarą za grzechy? Nieco światła na rozumienie tej ofiary rzuca prawo związane z trędowatymi (Kpł 14, 1-20). Naród wybrany, poprzez popełnione grzechy jest teraz jak „trędowaty” wobec Boga i ofiara ekspiacyjna ma na celu przywrócenie właściwej relacji. Inicjatywa przeniesienia win z grzeszników na Sługę pochodzi od Jahwe. Sługa nie jest jednak substytutem „kozła” z rytuału Dnia Pojednania (por. Kpł 16). Grzechy nie zostają złożone nań symbolicznie ani wyniesione poza obręb wspólnoty. Ich skutki Sługa sam bierze na swoje barki i je nosi. W ten sposób ci, którzy spowodowali swoimi grzechami negatywne skutki, zostają uwolnieni od ich ciężaru i dostają swoją nową szansę na odnowienie właściwych relacji z Jahwe. Inicjatywa należy do Boga, który nakłada i zarazem akceptuje dobrowolną ofiarę cierpienia i śmierci niewinnego w zamian za wymazanie grzechów cudzych. Plan jest Boga, a rolę substytuta zastępującego grzeszników spełnia, dobrowolnie akceptując ten plan, Sługa Jahwe. Wypełnienie tej misji skutkuje otrzymaniem nagrody i oznacza wypełnienie woli Bożej.

Sługa „ujrzy potomstwo i wydłuży swoje dni”. W tradycyjnym rozumieniu, zgodnym z zasadą retrybucji doczesnej, życie Sługi było nie tylko bezsensowne, ale i zakończyło się śmiercią (ww. 8–9). Nagroda zaś, o której jest teraz mowa, oznacza długie i owocne życie, czego dowodem jest liczne potomstwo. Jak rozumieć zatem sens tej nagrody? Część badaczy odczytuje ją czysto metaforycznie i tłumaczy wypowiedź jako efekt żywego języka, którym posługuje się autor biblijny. Część jednak widzi tu realną zapowiedź zmartwychwstania. Okres powygnaniowy w dziejach Izraela to czas stopniowego kształtowania się koncepcji wstawiennictwa jednostki za grzechy całego narodu i proroctwo Deutero-Izajasza może być pierwszą – przełomową – kwintesencją tego tematu. Zmartwychwstanie, rozumiane metaforycznie czy dosłownie, opisane jest jeszcze nieprecyzyjnie z braku właściwej terminologii. Staje się jednak jednym z ważnych elementów teologicznego opisu eschatologicznej nadziei (J. Lemański, Sługa Jahwe (Iz 53, 10-11a) i problem zmartwychwstania, Verbum Vitae, 15(2015), 35–59; J. Lemański, Cierpienia „sługi Boga” typem zbawczej Pasji Chrystusa, Verbum Vitae 1(2002), s. 75–101).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Miłość z natury jest społeczna. Jej największym szczęściem jest przepasanie sobie lędźwi i usługiwanie na uczcie życia. Największym natomiast jej nieszczęściem jest pozbawianie jej radości poświęcania się dla innych. Dlatego w obliczu cierpienia miłość pragnie odciążyć cierpiącego i przyjąć jego ból. Dlatego w obliczu grzechu miłość pragnie odpokutować za niesprawiedliwość tego, który zgrzeszył” (F. J. Sheen, Łzy Jezusa, wybór i oprac. A. Smith, Częstochowa 2020, s. 158).

3. Z życia wzięte

„Dr Brad Wilcox z Uniwersytetu Virginia przeprowadził „Sondaż Małżeńskiej Wielkoduszności 2010–2011”, który wykazał, że małżeńska wielkoduszność jest jednym z najważniejszych składników małżeńskiego szczęścia. W jednej z naszych rozmów opisał wielkoduszność jako sytuację, w której jedna osoba zwyczajnie robi coś miłego dla drugiej, nie otrzymując nic w zamian. Powiedział: W latach siedemdziesiątych kobiety uważały, że w małżeństwie oczekuje się poświęceń od nich, a nie od mężczyzn. Dlatego, na fali nurtu afirmującego ich indywidualność i autonomię, wylały dziecko z kąpielą, odrzucając ideę ofiarowywania siebie jako wzoru relacji międzyludzkich. Tymczasem idea zorientowania się na innych jest w relacjach niezbędna. Mężów również wzywa się, by zakładali fartuchy. Z naszej perspektywy lata siedemdziesiąte były porażką, ponieważ podkreślały konieczność samorealizacji na własnych warunkach i dla samego siebie, podczas, gdy w małżeństwie większą szansę na szczęście mają ci, którzy traktują związek jako możliwość służenia sobie nawzajem, składania siebie drugiej osobie w darze – właśnie to w naszym badaniu nazwaliśmy „małżeńską wielkodusznością”. I okazuje się, że zarówno otrzymywanie, jak i składanie daru małżeńskiej wielkoduszności wiąże się z małżeńskim szczęściem. Zarówno wtedy, gdy regularnie otrzymujemy od drugiej osoby dowody jej ofiarności, jak i wtedy, gdy sami pokazujemy jej swoje oddanie, wspólnie zwiększamy poziom szczęścia, jakie znajdujemy w naszej relacji.

Liczby, do których dotarł dr Wilcox, robią wrażenie. W swoim sondażu przeprowadzonym na 2300 mężczyznach i kobietach, będących w związkach małżeńskich i posiadających dzieci, dr Wilcox zastosował pięciostopniową skalę szczęścia. W swojej ankiecie pytał ludzi o rzeczy, które robili dla swoich współmałżonków (nie o to, co małżonkowie zrobili dla nich), dzieląc akty codziennej wielkoduszności na cztery kategorie: drobne akty życzliwości, wyrazy podziwu, okazywanie szacunku i wybaczanie. Przyglądając się uzyskanym w ten sposób wynikom, odkrył, że ogromna większość osób, które na co dzień obdarzają partnera licznymi aktami szczodrości, jest w swoim związku bardzo szczęśliwa, podczas gdy wśród tych, którzy nie byli tak wielkoduszni, zdecydowana większość przeżywała w swoich związkach kryzys! Innymi słowy: ludzie, którzy wspaniałomyślnie koncentrują się na swoich partnerach bardziej niż na sobie, częściej znajdują w swoich związkach szczęście.

Wszyscy jednak znamy zapewne to uczucie, gdy partner ewidentnie czymś się denerwuje albo jest przygnębiony, a my nie mamy pojęcia, co z tym zrobić. Pokusa, aby nie robić nic w nadziei, że zły nastrój przejdzie sam, potrafi być czasem naprawdę silna. Pewien młody mąż opowiedział o tym, jak jemu w końcu udało się uniknąć tej częstej pułapki:

Wychodziłem z założenia, że nawet jeśli widzę, że coś jest nie tak albo że żona jest nieszczęśliwa, to, skoro nic nie mówi, pewnie samo jej przejdzie i będzie po sprawie. Ale to tylko pogarszało sytuację! Na samym początku naszego małżeństwa był taki czas, kiedy żona nie pracowała. A dodam, że uwielbia gotować. No więc potem zaczęła pracować, lecz nadal próbowała gotować wszystkie posiłki. Wiedziałem, że to ją wykańcza. Początkowo nie reagowałem, myśląc, że wszystko się ułoży. Wyglądało jednak na to, że wcale nie. W końcu zaproponowałem, że będziemy się zmieniać – przez tydzień gotuję ja, a tydzień ona. I to bardzo wiele zmieniło. Żona powiedziała, jak bardzo jej ulżyło, że wyszedłem z tym pomysłem – ona sama czuła, że nie będzie potrafiła mi niczego powiedzieć, nie wzbudzając we mnie poczucia winy, że jej nie pomagam” (S. Feldhahn, Tajemnice bardzo szczęśliwych małżeństw, Kraków 2014, s. 105–109).