Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Gdyby wam się nie podobało służyć Panu, rozstrzygnijcie dziś, komu służyć chcecie, czy bóstwom, którym służyli wasi przodkowie po drugiej stronie Rzeki, czy też bóstwom Amorytów, w których kraju zamieszkaliście. Ja sam i mój dom służyć chcemy Panu” (Joz 24, 15).

1. Komentarz naukowy

Pamięć jest bardzo ważna w życiu każdego człowieka. To dzięki niej można przedłużać w teraźniejszości skuteczność minionych zdarzeń i je uobecniać. Celem wspomnień jest powrócenie do ważnych wydarzeń i przywrócenie na nowo dawnych stosunków. Psalmista głosi przecież: Błogosław duszo moja Pana i nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach (Ps 103, 2). Warto w tym miejscu zwrócić uwagę chociażby na żydowską Paschę. To święto było obchodzone na pamiątkę wyzwolenia Izraela z niewoli egipskiej. Odnosiło się ono nie tylko do przeszłości, ale też do przyszłości, ponieważ z obchodem Paschy było związane oczekiwanie na przyjście Mesjasza. Każda uczta paschalna (z tradycyjnymi potrawami) miała nie tylko przypominać uczestnikom o pierwszej Passze, ale też ją uobecniać.

Wszystkie pokolenia Izraela, starsi, książęta, sędziowie i zwierzchnicy zgromadzili się w Sychem pod przewodnictwem Jozuego. Niektórzy uczeni twierdzą, iż owe zgromadzenie w Sychem mogło się odbyć w związku ze świętem lub religijną uroczystością, podczas której składano ofiary i czytano Prawo. Być może na taką uroczystość przyniesiono nawet z Szilo Namiot i Arkę Przymierza. Mowa Jozuego rozpoczęła się od słów: Tak mówi Pan, Bóg Izraela. Powoływanie się na Jahwe i Jego autorytet było charakterystyczne dla proroków i wzmacniało rangę wypowiedzi. Jozue był nie tylko charyzmatycznym przywódcą, ale też wiernym sługą Boga, który to wielokrotnie dodawał Jozuemu odwagi i zapewniał o swojej bliskości.

Wypowiedź zawarta w Joz 24, 2-13 stanowiła swoistą lekcję historii dla narodu wybranego, z której Izraelici mieli wyciągnąć wnioski na przyszłość. Bóg – ustami Jozuego – przypomniał swemu ludowi ich dawnych przodków, którzy mieszkali po drugiej stronie Rzeki i służyli bogom cudzym. W dalszej części Bóg – ustami Jozuego – przywołał postać Abrahama; wymieniał kolejno Mojżesza i Aarona, którzy na Jego polecenie i z Jego pomocą wyprowadzili naród wybrany z niewoli egipskiej. W dalszej części przywołane zostały zwycięstwa odniesione nad Amorytami i zajęcie ich ziem; przejście przez Jordan oraz wspomnienie walki z mieszkańcami Jerycha.

Jak w pierwszej części Bóg przemawiał przez usta Jozuego, tak w drugiej Jozue wypowiada się już samodzielnie i mocą swojego autorytetu. Wezwał on naród wybrany, by służył Jahwe w szczerości i prawdzie. Miała to być służba doskonała, wierna i wyłączna, z czym wiązało się wypełnianie wszystkich przepisów Prawa. Chodziło zwłaszcza o odrzucenie bóstw, którym służyli ich przodkowie. Wersy 16-18 stanowią odpowiedź Izraelitów, którzy publicznie wyrzekli się bałwochwalstwa. Wyznali oni wiarę w Jahwe – Pana wyjścia i podboju – oraz zadeklarowali, że tylko Jemu będą służyć. Izraelici dostrzegali Bożą obecność tak w świecie naturalnym, jak i w historii narodu. Czymś obcym było dla nich dzielenie zjawisk na naturalne oraz nadnaturalne. W ich myśleniu nawet naturalny bieg rzeczy był znakiem obecności Pana. W odpowiedzi Izraelitów na wezwanie Jozuego do wierności Jahwe pojawia się sformułowanie: On jest naszym Bogiem (w. 18). Występuje ono często w tradycji deuteronomistycznej i stanowi przypomnienie formuły przymierza: Ja jestem waszym Bogiem, wy jesteście moim ludem. To credo z Sychem stanowiło podstawę jedności wszystkich plemion. Izraelici uznali bowiem Jahwe za swego narodowego Boga.

Uznanie Jahwe za narodowego Boga oraz przestrzeganie wszystkich tych zobowiązań miało zagwarantować Izraelitom błogosławieństwo i pomyślność. Natomiast grzech miał spowodować odwrócenie się Boga od swego ludu, nieszczęścia, a nawet zagładę. Ogromny kamień spod Terebintu umieszczony przez Jozuego w Sychem był świadkiem zawartego przymierza oraz zapisania tych wszystkich ważnych słów w księdze Prawa Bożego. Głaz ten miał przypominać Izraelitom oraz ich potomkom o tym wszystkim, co zostało powiedziane i co dokonało się na tym miejscu. Nade wszystko kamień ten miał przywodzić na myśl wszystkie deklaracje, do których zobowiązali się Izraelici wobec Jahwe oraz motywować naród wybrany do ich przestrzegania. Z tym natomiast – jak pokazuje późniejsza historia narodu wybranego – będzie już trudniej (Ł. Florczyk, Kamień – świadek przymierza w Sychem (Joz 24, 1-28), Verbum Vitae, nr 28 (2015), s. 27–58).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Wyjątkową cechą człowieka jest to, że może przestać zachowywać się jak człowiek, lecz nigdy nie wyzbędzie się znamienia ludzkiej godności. Boski wizerunek, który został w nim odciśnięty, nie może być zniszczony, zostaje jedynie zamazany. Oto esencja ludzkiej tragedii: nie ewoluowaliśmy od zwierzęcia, lecz cofnęliśmy się do jego poziomu. Dlatego właśnie, jeśli nie ocalimy duszy, nie ocalimy niczego. Zło w nas zakłada z góry to, co zniekształca. Podobnie jak nie możemy stać się bezbożni bez Boga, tak nie możemy stać się nieludzcy, nie będąc ludźmi” (F. J. Sheen, Wstęp do religii, Sandomierz 2021, s. 48).

3. Z życia wzięte

„Któregoś dnia, jak już pracowałem w więziennej kuchni, kierownik spytał mnie, czy znam Krzyśka K. Nie dosłyszałem musiał więc powtórzyć. Na dźwięk znajomego nazwiska w jednej chwili wróciły wszystkie wspomnienia... Myślałem, że przerobiłem ten temat. Że wybaczyłem sobie i swoim bliskim. Nie sądziłem, że to wszystko wciąż jest we mnie takie żywe...

Miałem za co nienawidzić Krzyśka, faceta, który pojawił się w naszym domu po odejściu taty. Wiele razy mnie poniżał, zastraszał. Był jak czarna dziura, która wsysa wszystko, co dobre, wokół siebie, i niszczy każdego, kogo spotka na swojej drodze. Zniszczył mamę i nasze życie. Nie byliśmy zresztą pierwszą rodziną, którą rozwalił. Przez niego straciłem kontakt z siostrą. Nasz dom zamienił się przez niego w koszmarną melinę. Był agresywnym, do cna zepsutym alkoholikiem. Nieraz w więzieniu wyobrażałem sobie, co zrobię, jak go dorwę. Kiedyś nawet liczyłem, że może trafi do mnie pod celę, to urządzę mu piekło, jakiego się w życiu nie spodziewa. Odegram się. W tamtym czasie nie zasługiwał w moich oczach na to, aby żyć. Myślałem, że stanę się przez to wybawcą – tym sprawiedliwym. Ale potem poznałem Przyjaciela – Jezusa.

Kierownik powiedział, że gość niedawno trafił do naszego zakładu i obawiają się o jego życie, bo podjął głodówkę, żeby wywieźli go do innego więzienia. Dlaczego? Ze strachu, że mu coś zrobię. Powiedziałem kierownikowi, że Krzysiek nie musi się niczego obawiać z mojej strony. Że to jest przeszłość i jest okej.

To weź go, k****, przekonaj – rzucił.

Sprawa była poważna, bo Krzysiek konsekwentnie odmawiał jedzenia, bał się jak cholera. Nie miałem na to wpływu. Co jakiś czas ktoś mnie dopytywał, czy na pewno nic tamtemu nie grozi z mojej strony. Zapewniałem, że wybaczyłem mu wszystko i nie chowam urazy. Kilka dni później, w niedzielę podczas ćwiczeń w naszej celi pękła klapa. W tych godzinach zwykle żaden z klawiszy nie przychodził pod celę. W furcie stał klawisz z kierownikiem zatrudnienia. Zastanawiałem się, o co chodzi. – Chodź, ktoś chce z tobą pogadać – usłyszałem.

Ubrałem się i poszedłem z nimi. Na dyżurce czekał na mnie sam dyrektor zakładu karnego. Był poważnie przejęty głodującym więźniem, bo trwało to już dobrych kilka dni i chciał pogadać, o co w tym wszystkim chodzi, bo tamten przecież skarżył się na mnie. Zapytałem dyrektora, czy mogę pójść z Krzyśkiem porozmawiać, bo chyba bez tego niewiele wskórają. Po drodze rozmawiałem z Jezusem, to nie było dla mnie łatwe spotkanie... Klawisz otworzył celę i zawołał Krzyśka, a on wyszedł, cały trzęsąc się ze strachu. Zacząłem spokojną rozmowę. Powiedziałem, żeby niczego nie obawiał się z mojej strony i że nie mam do niego żalu. Na początku jakby nie dowierzał, ale powoli się uspokajał. Poprosiłem, żeby zaczął jeść, zapytałem go jeszcze, czy nie potrzebuje czegoś (potem zrobiłem mu paczkę z różnymi rzeczami z kantyny, kawa, papierosy itd.), po czym uścisnąłem mu rękę i wróciłem z klawiszem pod celę. Sytuacja się uspokoiła. Po pewnym czasie dowiedziałem się, że przewieźli go do innego zakładu.

Kilka lat później, już na wolności, odnalazłem mamę, spotkaliśmy się z Krzyśkiem ponownie. Jak tylko nadarzyła się odpowiednia chwila, stanąłem naprzeciw niego i powiedziałem, że wybaczam mu wszystko, naprawdę wszystko. Że wiem, iż nie jest złym człowiekiem i że to wszystko wynika z jego problemów jeszcze z dzieciństwa, które spędził w domu dziecka, i że cały czas jest dla niego nadzieja na zmianę życia. Że nie jest za późno. Patrzył na mnie zaskoczony. Przytuliłem go i wtedy zobaczyłem w jego oczach łzy, prawdziwe łzy.

Chyba rok później dotarła do nas wiadomość, że Krzysiek prawdopodobnie nie żyje. Wypadł z okna podczas jednej z pijackich awantur u mamy i w ciężkim stanie zabrało go pogotowie. Miesiąc później dostałem wiadomość, że Krzysiek wrócił do mamy... Na własnych nogach!!! O kulach i poobijany, ale żywy. Niewiarygodne! Ten facet jest niezniszczalny! Okazało się, że przeżył upadek, chwilę pobył w szpitalu, ale się z tego wylizał. Sąsiadka chyba sądziła, że tego upadku z okna nie da się przeżyć i dlatego powiedziała nam o jego śmierci. To był jego trzeci upadek z okna, który przeżył. Kiedy myślę o tym nieoczekiwanym zmartwychwstaniu Krzyśka, podskórnie czuję, że ten gość jeszcze czymś nas zaskoczy...” (G. Czerwicki, R. Czerwicka, Nie jesteś skazany, Nowy Sącz 2020, s. 146–149).