Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Mam także inne owce, które nie są z tej zagrody. I te muszę przyprowadzić, i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz (J 10, 16).

1. Biblia

„Ja jestem dobrym pasterzem” – Jezus przedstawia swój kolejny tytuł i objawia, w jaki sposób daje nam życie w obfitości: Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Powinniśmy uświadomić sobie, jak porażające jest to zdanie. Jakiż to pasterz oddałby swoje życie za zwierzęta, które hoduje? Owiec do zdobycia jest wiele, a życie ma się tylko jedno. Jezus mówi jednak wyraźnie, że to właśnie robi dla swoich owiec, dla nas. Złodziej szuka osobistego celu kosztem owiec, dobry pasterz przeciwnie, dla dobra owiec pozwala się skrzywdzić. I właśnie to czyni pasterza „dobrym”. Greckie wyrażenie brzmi dosłownie: „szlachetny pasterz”. Skrywa ono heroiczny i chwalebny wymiar działań Jezusa. Jezus w pełni swojej wolności dobrowolnie czyni ze swego życia dar – na krzyżu – dzięki czemu Jego owce zostają obdarowane życiem w obfitości (zob. Hbr 13, 20-21). Dar z siebie złożony na krzyżu to doskonały akt miłości. Samoofiarowująca się miłość to wzorzec dla wszystkich uczniów Jezusa, przede wszystkim zaś dla tych, którzy zostali wyznaczeni na pasterzy Jego trzody.

Jezus dobremu pasterzowi przeciwstawia najemnika. Inaczej niż dobry pasterz, który „woła swoje owce po imieniu” (10, 3), najemnik nie jest pasterzem i owce nie są jego własnością. Z trzodą łączy go interes. Tym samym dobry pasterz i najemnik działają inaczej, gdy trzoda jest w niebezpieczeństwie. Niebezpieczeństwo to wilk – typowe zagrożenie dla owiec. Pierwszy przeciwnik Jezusa to diabeł; to on jest „władcą tego świata”, który „zostanie wyrzucony precz” (12, 31), gdy Jezus odda swoje życie. Tradycja chrześcijańska zawsze interpretowała wilka z 10, 12 jako diabła, wroga, który chce doprowadzić ludzkość do całkowitego upadku. Postawiony wobec niebezpieczeństwa najemnik opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza. Najemnik jest skoncentrowanym na sobie tchórzem i nie zależy mu na owcach. Dobry pasterz nie dba o siebie i jest odważny, ponieważ oddaje życie za swoje owce.

Bezbronność owiec pomaga również wyjaśnić postępowanie i cechy dobrego pasterza, który jest w Biblii wzorem opieki i współczucia. Do zadań pasterza należało zaprowadzenie owiec do owczarni na noc, zaś w dzień – na bezpieczne pastwisko i do wodopoju. Po porannym wypasie i napojeniu owce leżały zwykle przez kilka południowych godzin w ocienionym lub chłodnym miejscu; na noc powracały do owczarni, gdzie pasterz opatrywał zranione sztuki. W celu ochronienia owiec przed drapieżnikami pasterze mieli zwykle dwa narzędzia: kij i laskę (jedna przypominała maczugę, druga jest stosowanym i dziś kijem pasterskim do obrony, ratowania i dotykania grzbietu, podczas liczenia zwierząt wchodzących do zagrody, co określano jako przechodzenie pod laską pasterską). Psalm 23 opisuje typowy dzień z życia pasterza, stanowiąc zarazem niemal instruktaż pasterstwa. Pasterze byli zatem żywicielami, przewodnikami i obrońcami owiec, stale też towarzyszyli zwierzętom. Dla owiec powierzonych ich opiece pasterze byli uosobieniem władzy, kimś wypełniającym funkcje przywódcze. Pasterze byli nieodłącznymi towarzyszami swoich owiec, a ich praca była ciężka i samotnicza, a niekiedy niebezpieczna (Rdz 31, 38-40; 1 Sm 17, 34-35). Pasterzom pomagali zazwyczaj synowie lub córki (Rdz 37, 12; 1 Sm 16, 11) lub najemni słudzy (J 10, 12-13), co wzmacniało ich pozycję osoby odpowiedzialnej i panującej.

W Starym Testamencie termin „trzoda”, „stado”, pośrednio lub bezpośrednio oznacza lud Izraela. Związek owiec z Bogiem jest często zakładany pośrednio lub wyrażany wprost, np. we fragmentach o trzodzie lub owcach Bożej ręki, pastwiskach lub własności. Główną myślą jest jednak to, że Izrael jest Bożą własnością i dlatego może ufnie oczekiwać Jego prowadzenia, zaopatrzenia i ochrony.

Osobista relacja wiążąca dobrego pasterza z owcami ma mistyczną głębię. Jezus porównuje wzajemne poznanie pasterza i owiec („znam [owce] moje, a moje Mnie znają”) do wzajemnego poznania Boga („podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca”). Więź łącząca Ojca i Syna to jedność i wieczna miłość, która jest najradykalniejszym darem z siebie. Podobnie Jezus zna swoich uczniów w najbardziej osobisty i intymny sposób. On swoje życie oddaje za owce w akcie doskonałej miłości i włącza je w komunię ze sobą, a tym samym z Ojcem.

Całe grono uczniów Jezusa będzie liczniejsze niż Jego obecna trzódka. „Mam także inne owce, które nie są z tej zagrody”. Wyrażenie „inne owce” odnosi się w sensie ogólnym do późniejszych pokoleń wierzących, na które składają się w głównej mierze narody pogańskie, zebrane jako trzoda Boga Izraela dzięki wierze w Jezusa. Jezus przyprowadzi te owce, i podobnie jak teraźniejsza trzoda słucha Go i podąża za Nim, owi przyszli wierzący także będą słuchać Jego głosu. Tuż przed męką Jezus modli się za nich, prosząc „za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno” (17, 20-21). Zarówno w rozdziale dziesiątym, jak i w siedemnastym Ewangelii wg św. Jana ostateczny rezultat ma być ten sam: jedność wierzących zgromadzonych razem z Jezusem – pasterzem (jeden pasterz) i ze sobą nawzajem (jedna owczarnia) (F. Martin, W. M. Wright IV, Ewangelia według św. Jana. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 198–200; L. Ryken, J. C. Wilhoit, T. Longman III, Słownik symboliki biblijnej. Obrazy, symbole, motywy, metafory, figury stylistyczne i gatunki literackie w Piśmie Świętym, Warszawa 2017, s. 662–663).

2. Sztuka

Postać dobrego pasterza to jeden z najstarszych obrazów chrześcijańskich, który pojawia się przede wszystkim w katakumbach. Spotyka się go zarówno na freskach, jak i na sarkofagach, a nawet na zdobieniach małych kaganków (lampek oliwnych) z terakoty, a także na podstawach kielichów i naczyń liturgicznych lub wyrobach ze zdobionego szkła. Młody pasterz idzie z barankiem na ramionach lub siedzi wśród owiec, czuwając nad stadem; czasem przedstawienia zawierają jakieś elementy pejzażu, widzimy go na pastwisku lub w ogrodzie, co ma nawiązywać do rajskiego krajobrazu. Nie ma tam szczegółów, które wskazywałyby na sakralny charakter sceny, mamy raczej do czynienia z przedstawieniem szeroko rozpowszechnionym w późnym antyku.

Ikonografia dobrego pasterza zrodziła się z przetransponowania przez chrześcijaństwo zarówno greckiego motywu Hermesa Krioforosa (Hermesa niosącego na ramionach barana), jak i z alegorii dobroduszności i filantropii, które były bardzo rozpowszechnione wśród dekoracji cmentarnych. Pasterz, który niesie na ramionach baranka, nawiązuje do osobistych cech zmarłego i spotykany jest często na sarkofagach pogańskich i malowidłach ściennych w katakumbach.

W świecie kultury chrześcijańskiej dobry pasterz to Chrystus. Biorąc pod uwagę szeroką warstwę symboliczną obrazu dobrego pasterza, uczeni przeprowadzili identyfikację chrześcijańskiego tematu przez stwierdzenie, czy na danym przedstawieniu występują lub współistnieją różne elementy, takie jak wyraźne symbole chrześcijańskie (np. krzyż albo chrismon, czyli monogram Chrystusa) lub inne sceny zaczerpnięte ze Starego i Nowego Testamentu. Jedno z najstarszych przedstawień dobrego pasterza, pochodzące z początku III w., znajduje się w Rzymie, namalowane na ścianie w katakumbach św. Kaliksta. Na sarkofagach dobry pasterz pojawia się dopiero od III-IV w.

Jedno z najstarszych przedstawień znajduje się w baptysterium domus ecclesiae (poł. III w.) w Dura Europos. Do najbardziej znanych przedstawień należy również rzeźba Chrystusa – Dobrego Pasterza z ok. 300 r., przechowywana obecnie w Museo Pio Cristiano w Watykanie, przedstawiająca Go jako młodzieńca bez brody, trzymającego na ramionach owieczkę.

Ikonografia dobrego pasterza rozprzestrzenia się przede wszystkim w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, w średniowieczu zaś przykłady tego typu przedstawień stają się coraz rzadsze, by w następnych wiekach zniknąć prawie całkowicie, choć w epoce baroku motyw ten pojawia się np. w dekoracji ambon (G. Massone, Dobry Pasterz [w]: Nowy leksykon sztuki chrześcijańskiej, red. L. Castelfranchi, M. A. Crippa, Kielce 2013, s. 217–218).

3. Życie

„Zdaniem neurologów jestem zagadką nie do rozwiązania. Moja podobno nieuleczalna epilepsja to książkowy przykład wyjaśniający, dlaczego nawet najmądrzejsi lekarze mówią, że tylko zajmują się medycyną.

Neurolodzy uwielbiali przyglądać się statystykom mojego młodego życia, najwyraźniej w nadziei, że kolejne oględziny przyniosą rozwiązanie. Ich życzenie nigdy nie zostało spełnione. Miałam wrażenie, że jedyne, co naprawdę wiedzieli, to dwa absolutnie podstawowe fakty dotyczące mojego przypadku: moje nazwisko i nazwę choroby, która bezlitośnie wstrząsała moim ciałem.

W wieku szesnastu lat przeszłam dwie operacje mózgu i próbowałam już wielu leków, szukając ulgi w chorobie, która stała się moją tożsamością. Mimo niestrudzonych wysiłków lekarzy doświadczałam blisko trzydziestu ataków dziennie i nie widziałam żadnego światełka w tunelu. Skupiałam się na tym, żeby przetrwać.

Żyłam w swego rodzaju paradoksie. Co zrozumiałe, nienawidziłam tych ataków, które niewoliły mój umysł i ciało. Przy moim rodzaju epilepsji, gdyby ktokolwiek chciał mi pomóc w trakcie ataku, mógłby niechcący doprowadzić do trwałego uszkodzenia mojego mózgu.

Nienawidziłam samotności, na którą skazywała mnie choroba. Jednak jako nowo narodzona chrześcijanka odkryłam, że w tych napadach otrzymałam niesamowitą łaskę spotkania z moim Panem i Zbawicielem, Jezusem Chrystusem. Moi bliscy nie mogli mnie dotykać ani ze mną rozmawiać z obawy, by nie zrobić mi krzywdy, ale Jezus – tak.

Każda przewlekle chora osoba powie wam, że zachowanie ufności w Bożą miłość jest tym trudniejsze, im dłużej czeka się na odpowiedź. Wiedziałam, że Bóg mnie kocha. Znałam biblijne wersety, które dowodziły, że Bóg jest tym, kim mówi, że jest i że zrobi to, co mówi, że zrobi. Teorię miałam opanowaną. Jednak ta wiedza teoretyczna często łamała mi serce, gdy doświadczałam bezradności i niepewności. Bóg jest dobry? Skoro Bóg jest dobry, to dlaczego mnie nie uzdrowi? – myślałam często.

Nawet jeśli ja sama nie kwestionowałam Bożej dobroci, patrząc na moje życie, ludzie często podawali w wątpliwość Jego istnienie. Błagałam Boga, by objawił swoją miłość do mnie w wyraźny sposób. Pogodziłam się z tym, że być może tu, na ziemi, nie zostanę uzdrowiona. Niezależnie od tego, czy uzdrowienie miało być częścią mojej historii, czy nie, rozpaczliwie pragnęłam dowodu, że nie jestem jedyną istotą ludzką, która nie doświadczyła Bożego miłosierdzia. Pragnęłam doświadczyć cudownego uzdrowienia, aby mieć co opowiadać dzieciom i wnukom przez całe nadchodzące lata.

Z czasem Bóg objawił mi piękno braku uzdrowienia. W wyraźny, ale i miłosierny sposób pokazał mi, że moje życie jest świadectwem Jego cudownej łaski i miłosierdzia właśnie dlatego, że mnie nie uzdrowił. Zostałam stworzona, by Go chwalić; kim byłam, by mówić Mu, że zupełnie Mu się nie udałam i nie może posłużyć się moim chorym ciałem? Kim byłam, by ogłaszać, że Jego Boska natura nie jest dość silna, by zastąpić moją niesprawność, by działać przez nią, a nie pomimo niej?

Być może nie rozumiesz, jak posługuję się próbami, przez które przechodzisz – wydawał się szeptać. – Zacznij szukać momentów, gdy interweniuję, by ocalić twoje życie. Szukaj małych cudów, moje dziecko. Tyle jest rzeczy, które ci dałem, żeby okazać moją miłość do ciebie. Problem polega na tym, że zbytnio koncentrujesz się na tym, czego ci nie dałem. Szukaj mojej chwały w moich ingerencjach, zobacz, na ile sposobów cię wspieram. Tam mnie odnajdziesz.

W pamięci mam szczególnie jeden dzień, kiedy Jezus cudownie zainterweniował w moim życiu. Moje ataki trwały zazwyczaj tylko kilka minut, choć każda sekunda wydawała mi się trwającą całą wieczność torturą. Powiedziano mi, że napady dłuższe niż dziesięciominutowe mogą spowodować trwałe uszkodzenie mózgu. Tego konkretnego dnia atak trwał prawie siedem minut. Moja matka stała w pobliżu łóżka, na którym leżałam, starając się mnie wspierać w cichy, bierny sposób.

Epileptyków uczy się, jak sprawdzać czynności mózgu w trakcie napadu. Nierzadko zdarza się słyszeć, jak epileptyk wychodzi z ataku, mamrocząc proste wyrazy będące jakimiś faktami, na przykład własne imię, data urodzenia czy nazwisko obecnie urzędującego prezydenta. W chwilach przytomności umysłu formułowałam jednosylabowe pytanie, które mój nieposłuszny język mógł wymówić.

Imię? Nie potrafiłam zrozumieć, co znaczyło to słowo, a już tym bardziej nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Po prostu trzymałam się faktu, że gdzieś w moim umyśle tkwi odpowiedź na to pytanie, która przywróci mojemu umysłowi wolność.

Imię?! – krzyknęłam głośniej, waląc w łóżko zaciśniętymi, szarpanymi kolejnymi wstrząsami pięściami. Odpowiedziała mi cisza. Każdą komórkę mojego ciała wypełniło uczucie paniki.

Jezu! Jezu! Imię? – wrzeszczałam rozpaczliwie. Gdzieś w ciemnych, udręczonych zakamarkach mojego umysłu usłyszałam męski głos śpiewający: Jestem twoim Stwórcą, znam twoje imię.

Atak trwał nadal, a w moim umyśle pojawiła się nadzieja. Znałam ten głos. To był głos mojego Stworzyciela.

Dziecko! Moje imię. Moje imię to Dziecko Boga – wydusiłam z trudem pomiędzy gwałtownymi szarpnięciami moich mięśni. – Dziecko Boga! Jestem dzieckiem Boga!

Atak natychmiast ustąpił. Byłam wolna!

Cicho dołączyłam do mojego Stwórcy, Boga, śpiewającego nade mną znaną mi piosenkę. On zna moje imię...

Przeniosłam wzrok na moją mamę. Łzy napłynęły nam do oczu, gdy spojrzałyśmy na zegar. Atak trwał dziewięć minut i czterdzieści pięć sekund. Bóg uwolnił moje ciało z tych przejściowych tortur w ostatniej chwili.

Podczas tego ataku doświadczyłam głębszego zrozumienia cudownej miłości Boga. Jego największym pragnieniem wobec nas jest to, byśmy nauczyli się szukać oparcia w sile i poczuciu bezpieczeństwa, które otrzymujemy jako Jego dzieci. Każde inne błogosławieństwo blednie w porównaniu z tym jednym. Dzięki Jego cudownej miłości jestem kimś więcej niż osobą, która przeżyła epilepsję. Bóg zainterweniował w moim życiu, a dzięki mojej wierze sprawił, że zwyciężyłam w walce ze śmiercią (C. Harris, Głos mojego stwórcy [w]: J. S. Bell, Dary z nieba. Gdy Bóg odpowiada na modlitwy. Prawdziwe historie, Kraków 2018, s. 23–27).