Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Zedrze On na tej górze zasłonę, zapuszczoną na twarz wszystkich ludów, i całun, który okrywał wszystkie narody (Iz 25, 7).

1. Komentarz naukowy

Dwa rzadkie określenia hebrajskie oznaczające zasłonę, która ma być usunięta z wszystkich ludów wezwanych na ucztę, są wykładane bardzo różnie: bądź to jako całun żałobny spowijający narody żyjące z dala od Jahwe, bądź też jako symbol „duchowej ślepoty” pogan albo wręcz grzechu. Najbliżej intencji autora leży niewątpliwie symbolika żałoby i smutku jako wyraz braku zbawiennej opieki Bożej. Zaproszeni na gody będą się mogli cieszyć Jego bezpośrednią obecnością, a co więcej – zostaną połączeni z Jahwe węzłem wspólnoty. Taki sens bowiem dominuje w obrazie uczty i prowadzi ku wyobrażeniu o nieprzemijalnym życiu z Bogiem.

Duchowe rozumienie zasłony i całunu potwierdza kolejny werset, w którym słyszymy, że Pan raz na zawsze zniszczy śmierć. Śmierć jest przecież skutkiem grzechu. Skoro więc usunięty zostaje i zlikwidowany skutek grzechu – śmierć, to ustaje również jej przyczyna – grzech, zło moralne. Nikt dotąd nie zapowiadał zniweczenia śmierci, największej tragedii człowieka i źródła – przyczyny największego smutku. Usunięcie jej nie oznacza tu tylko charakterystycznego dla epoki mesjańskiej pokoju, ustania wojen, mordów, ucisku, lecz także całkowite, absolutne przekreślenie i zlikwidowanie samej śmierci w ogóle jako skutku grzechu, i przedłużenie pełnego korzystania w nieskończoność z Bożych dóbr mesjańskich.

Pełną treścią zabłysła ta wielka prawda Księgi Izajasza i stała się radosną rzeczywistością w czasach Nowego Testamentu opromienionych zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa – „Zwycięzcy śmierci, piekła i szatana”, w którym to zwycięskim Zbawcy jest i nasze zmartwychwstanie, a więc pełne nad śmiercią zwycięstwo (Księga Izajasza II–III, 40–66. Wstęp, przekład z oryginału, komentarz, ekskursy, oprac. L. Stachowiak, Poznań 1996, s. 371–372; B. Wodecki, Mesjańska uczta narodów na Syjonie Iz 25,6-9, Studia Theologica Varsaviensia 27(1989) nr 2, 31–53).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Istnieją dwa tylko poglądy na śmierć. Zgodnie z pierwszym mamy tu do czynienia z dalszym – przemienionym, wyższym – istnieniem tego, co istniało do jej momentu. Dane ziemskie przenosi się tu w taki czy inny sposób na tamten świat. Ten pogląd nazywamy mitycznym. Drugi pogląd nie patrzy przez pryzmat ziemskiego życia na jakieś inne, które byłoby kontynuacją tamtego, a tym samym przekreśleniem jego definitywnego i absolutnego charakteru wobec Boga. Szuka natomiast w wieczności, w Bogu, prawdy raz na zawsze dokonanego życia doczesnego. I tylko ta wizja jest chrześcijańska” (H. U. von Balthasar, Eschatologia w naszych czasach, Kraków 2008, s. 89).

3. Z życia wzięte

„On i ona zawierają małżeństwo. Na świat przychodzi dwoje ich dzieci. Mija rok, dwa, trzy lata zwyczajnego, harmonijnego bycia razem. Barbara i Zenon uchodzą w swoim środowisku za szczęśliwą parę. Cieszą się zdrowymi, pogodnymi dziećmi. Czasem zdarza się wprawdzie jakaś drobna sprzeczka między małżonkami, lecz jest to przecież nieuniknione.

Któregoś dnia świat Barbary się wali. Jej mąż po powrocie z pracy mówi:

– Odchodzę. Poznałem pewną kobietę, związałem się z nią. To już trwa od wielu miesięcy. Nie chcę tego dłużej ukrywać. Nie chcę już dłużej udawać, że cię kocham. Tamta kobieta stała się dla mnie ważniejsza. Będę naturalnie płacił alimenty na dzieci. Życzę ci szczęścia, ale beze mnie. Jeszcze dziś zabiorę moje rzeczy i się wyprowadzę. To moja ostateczna decyzja, więc nawet nie próbuj ze mną dyskutować.

Barbara nie dowierza własnym uszom. Próbuje ratować się myślą, że to tylko żart, że mąż za chwilę ją obejmie i przytuli. I że przeprosi, jeśli ten żart jej się nie podoba. Ale to nie żart. Zenon jest poważny jak nigdy dotąd. Nie chce z nią dyskutować, nie zamierza odpowiadać na tysiące pytań, z których najważniejsze brzmi: „Dlaczego?”. Dodaje jedynie beznamiętnym tonem: – Wiem, że bardzo cię rozczarowałem. Samego siebie też rozczarowałem, bo kilka lat temu szczerze ślubowałem ci miłość, wierność i uczciwość. Tak, wiem, że teraz cierpisz. Dzieci też będą bardzo cierpieć... Przykro mi, ale już nic na to nie poradzę.

– Gdy mąż mi to wszystko powiedział, to był dla mnie koniec świata. Wpadłam w rozpacz. Tylko siąść i płakać albo sobie życie odebrać. Zenon rzeczywiście zabrał swoje rzeczy i wyprowadził się jeszcze tego samego wieczoru. Miałam wówczas tylko dwie myśli: albo popełnię samobójstwo, albo poniżę się przed mężem. Odszukam go, padnę przed nim na kolana, choćby przy jego kochance. Będę błagała go, żeby się zlitował nade mną i nad dziećmi, żeby wrócił przynajmniej na jeden dzień, na jedną noc. W moich wyobrażeniach byłam gotowa wiernie mu służyć, na wszystko się zgadzać. Pod jednym, jedynym warunkiem, że wróci... Na szczęście nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego. Samobójstwo nie wchodziło w grę ze względu na miłość do dzieci i do Boga. Było dla mnie i wtedy jasne, że tylko Bóg jest Panem życia. Poniżenie się przed mężem byłoby dla mnie gehenną i skrajnym upokorzeniem. Mimo to w zaistniałej sytuacji wydawało mi się to możliwe z mojej strony. Do wszystkiego staje się zdolny człowiek, któremu w jednej chwili wali się cały świat. Nie mogłam usnąć. Brałam tabletki na uspokojenie. Dużo tabletek. Nie miałam już nadziei na lepszą przyszłość. Na żadną przyszłość. Na szczęście dla mnie samej powoli zaczęłam wychodzić z ukrycia i samotności. Po tygodniu od odejścia męża odważyłam się opowiedzieć o wszystkim moim rodzicom. Zaczęłam chodzić na spotkania grupy modlitewnej w sąsiedniej parafii. Rodzice pomagali mi w codziennej trosce o dzieci, dawali im odczuć, że są bezwarunkowo kochane. Najbardziej zależało mi na tym, żeby ograniczać cierpienia moich maleńkich jeszcze wtedy dzieci. Wiedziałam, że z pewnością byłaby to dla nich straszliwa trauma, gdybym i ja zdradziła mojego niewiernego męża i gdybym związała się z innym mężczyzną. Gdy obydwoje rodzice łamią własną przysięgę nieodwołalnej miłości, to raczej ich dzieci już nigdy nie uwierzą w miłość i w to, że istnieje ktoś, kto w żadnej sytuacji nie przestanie kochać.

Kilka tygodni po odejściu męża Barbara napisała do niego krótki list:

Pozostanę Ci wierna. Nie złamię przysięgi małżeńskiej. Będę po katolicku wychowywać nasze dzieci. Jeśli się kiedyś zmienisz, będziesz miał do kogo wrócić.

Okazało się, że tamten list od żony, w którym Barbara napisała, że pozostanie mu wierna, znał na pamięć. Przechowywał go wśród swoich najważniejszych dokumentów. Po powrocie opowiadał żonie, jak ten list najpierw go rozwścieczył. Później przez kilka lat był dla niego wyrzutem sumienia. W końcu stał się znakiem tego, że ktoś go kocha także wtedy, gdy on nie kocha. Zenon uświadomił sobie, że opuścił wspaniałą kobietę, wytrwałą i wierną żonę oraz kochającą i troskliwą matkę jego dzieci. Któregoś dnia odbył spowiedź generalną i zdobył się na otwartą rozmowę ze swoją partnerką: – Wracam do rodziny. Przepraszam, że wciągnąłem cię w chorą, cudzołożną więź. Jesteś stanu wolnego. Masz jeszcze szansę na prawdziwe małżeństwo. Ja wracam do żony i dzieci.

Wyprowadził się od tamtej kobiety. Zamieszkał u swoich rodziców. Następnego dnia zadzwonił do żony, żeby spytać, czy to, co napisała w tamtym liście, jest jeszcze aktualne. Usłyszał od Barbary, że tak” (M. Dziewiecki, Nie ma sytuacji bez wyjścia. Jak wychodzić z kryzysu?, Nowy Sącz 2020, s. 129–134).