Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Podobne jest królestwo niebieskie do kupca poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją (Mt 13, 45-46).

1. Biblia

Odnalezienie skarbu także dzisiaj budzi wielkie zainteresowanie i bywa zazwyczaj przedmiotem niemałych pragnień. Nie inaczej było w starożytności. Wywoływało to znacznie częstsze niż dzisiaj emocje, ponieważ zakopywanie cennych przedmiotów było wówczas bardzo popularnym sposobem zabezpieczenia się przed rabunkiem lub kradzieżą. Wiele starożytnych tekstów dotyczy tego tematu. W Palestynie gliniane domy nie stanowiły przeszkody – złodzieje z łatwością podkopywali ściany (Mt 6, 19n). Dlatego zakopywanie skarbu w otwartych polach było dość częste. W starożytności z zapałem roztrząsano prawne kwestie związane ze znaleziskiem. Istniały liczne opowiadania o ubogich pobożnych ludziach, którzy w nagrodę za prawość i rozliczne trudy zostali nagrodzeni nieoczekiwanym odnalezieniem skarbów. W Palestynie w czasach Jezusa opowiadano np. o rabbim, którego krowa podczas orki wpadła do dołu z ukrytym tam skarbem i złamała nogę. Na tym przykładzie rabini pouczali, że jeśli Bóg dopuszcza na człowieka sprawiedliwego jakieś nieszczęście, to równocześnie stokrotnie wynagradza. Z kolei perły, ze względu na swą kosztowność, łatwo znalazły miejsce w religijnym języku, stając się symbolem Tory albo w ogóle Izraela. Dla podkreślenia wielkości Bożych darów dla ludzi Prawo, a także mądrość porównywano z perłami.

Obydwie przypowieści rozpoczynają się i kończą prawie identycznie. Różnica polega na tym, że w pierwszej zastosowano czas teraźniejszy, w drugiej – czas przeszły. Poza tym obydwie przypowieści różnią się tym, że w pierwszej punktem analogii i zestawiania jest skarb, w drugiej – kupiec. Temat ukrycia nieobecny w drugiej przypowieści znajduje jednak swój odpowiednik w idei poszukiwania, która jest nieobecna w pierwszej przypowieści. Jeśli pierwsza przypowieść wywołuje pragnienie bycia szczęśliwym znalazcą, druga wskazuje, że potrzebne jest poszukiwanie Królestwa. Należy więc „szukać” Królestwa! Jego wartość zawiera się w słowie „skarb” oraz w opisanych czynnościach człowieka (w szczególności kupca). Jezus jednak nie mówi, że Królestwo podobne jest do skarbu. W centrum znajduje się zachowanie człowieka: znalazł on bardzo wartościową ukrytą rzecz i podjął wszystkie niezbędne działania, aby ją nabyć. Przypowieść przypomina inne wypowiedzi Jezusa o uczniach jako tych, którzy znaleźli skarb Królestwa i opuścili wszystko, aby iść za Jezusem.

Jest rzeczą zrozumiałą, że ten, kto znalazł skarb ukryty w polu, pragnie je kupić jak najwcześniej. Podobnie kupiec, który poszukując pereł, natknął się na wyjątkowo piękną perłę. Ten również pragnie ją kupić. To zrozumiałe. Tym, co zdumiewa, jest gotowość sprzedania wszystkiego w celu kupienia upragnionego pola, upragnionej perły. W normalnych warunkach jeden i drugi mógł mieć środki pozwalające na przeprowadzenie transakcji, ograniczając się do częściowej sprzedaży swoich zasobów albo do pożyczki. A jednak w obydwóch wypadkach wymaga się sprzedania wszystkiego!

Pouczenie jest oczywiste. Przyjęcie Królestwa Bożego nie dopuszcza półśrodków. Nie można zadowolić się ograniczonym wysiłkiem, ograniczonym staraniem. Nie oznacza to, oczywiście, jak obrazuje epizod z bogatym młodzieńcem (Mt 19, 21), że absolutnie wszyscy zobowiązani są wyrzec się absolutnie wszystkiego. Przypowieść wskazuje jednak, jak daleko sięga granica, na którą trzeba być przygotowanym. Podobny radykalizm pojawia się w innych słowach Jezusa: „Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. (...) Kto nie bierze swego krzyża i nie idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mt 10, 37).

Sprzedanie wszystkiego jest czymś, co wywołuje lęk w społeczeństwie konsumpcyjnym, w społeczeństwie domagającym się mniej wysiłku i mniej ofiar. Konieczność sprzedania wszystkiego mogłaby zniechęcić do zakupienia ukrytego skarbu i pięknej perły. Konieczność nawrócenia, nowej życiowej orientacji, przemiany życia może usunąć z pola widzenia dobrą nowinę Ewangelii, prawdziwy skarb wypełniający nasze pragnienia i najgłębsze aspiracje. Taka reakcja, całkowicie przeciwna postawie protagonistów przypowieści, jest nierzadką odpowiedzią dzisiejszego człowieka.

Całe życie jest szukaniem jakiegoś dobra, czegoś wartościowego. Niekiedy szczęśliwym przypadkiem udaje się to znaleźć, kiedy indziej znajdujemy w niemałym trudzie. Najczęściej jednak nasze rozumienie dobra, rozumienie wartości jest wyraźnie zaniżone. Należałoby mierzyć wyżej. Najważniejszą częścią naszego życia jest nasza relacja do Boga, nasza postawa względem Boga. Wszystko inne posiada daleko mniejszy walor. Nasz problem polega na tym, że pragniemy Królestwa Bożego jako dodatku do wszystkich innych spraw życia (A. Paciorek, Przypowieści Jezusa. Wprowadzenie i objaśnienie, Częstochowa 2013, s. 181–189).

2. Sztuka

„Ostatnim obrazem Rembrandta, którego nie zdążył wykończyć, jest Starzec Symeon i Dzieciątko Jezus w świątyni (1669, Sztokholm, Muzeum Narodowe). Prawie całkowita ślepota malarza w połączeniu z jego wewnętrznym wzrokiem nadały obrazowi rzadki patos. Symeon był człowiekiem sprawiedliwym i pobożnym, czekającym w nieustannej modlitwie, by Bóg objawił mu Mesjasza Pańskiego, jak dawno temu przyobiecał. Nic nie zdołało zachwiać wiarą Symeona. Kiedy rodzice dokonywali prezentacji Dzieciątka Jezus w świątyni, zgodnie z przyjętym w owym czasie zwyczajem, Symeon, człowiek ducha pokornego i wierzącego serca, wziął Je w objęcia i rozpoznał w Jezusie Boga.

Była także w świątyni jerozolimskiej prorokini Anna, która na obrazie Rembrandta stoi obok Symeona. Osiemdziesięcioczteroletnia kobieta miała za sobą długie lata wdowieństwa i smutku, nie była jednak zgorzkniała i nie biadała nad swoim losem. Tak jak Symeon, stawała się coraz życzliwsza dla ludzi i coraz lepsza, w miarę jak rosła jej ufność. Gdy ciało jej słabło, wiara jej zapuszczała silniej korzenie w nadziei, której wiek nie zdołał zgasić. Wzmocniły się jej więzy z Bogiem i podczas stałego kultu, poszczenia i modlitwy w świątyni wiedziała, że to, co najlepsze, dopiero nadejdzie.

Bóg objawia się ludzkości na milion różnych sposobów. W głosie nawołującym Samuela pośród nocy, w cichym głosie, który rozpoznaje Eliasz, w fizycznej ślepocie, która sprawia, że Saul osuwa się z konia, w książkach o świętych, które czytywał Ignacy Loyola. Lista jest długa i będzie się z biegiem lat jeszcze wydłużać, aż do końca czasu. Bo spełnienie osoby ludzkiej, z czego Rembrandt zdawał sobie sprawę i wyraźnie ukazał w swej sztuce, dokonuje się tylko przez Boga, nie przez samego człowieka: jakkolwiek ciąży los, trzeba się Go trzymać. On zapewnia, że niczego ważnego nie stracimy.

Rubens i Rembrandt to dwie strony połyskliwej chrześcijańskiej monety, oddani swemu malarstwu, sztuce, prawości. Wyrazili w swych dziełach jeden katolicką bujność, drugi protestancką surowość, lecz obaj podzielali wiarę w zmartwychwstałego Chrystusa” (H. de Borchgrave, Chrześcijaństwo w sztuce, Warszawa 2002, s. 162).

3. Życie

Nie zawsze dostrzegamy i doceniamy skarb, który mamy na wyciągnięcie ręki. Teresa Pietrzak w książce pt. Spotkania tak wspomina swoich rodziców:

„Rodzice (...). Dwoje ludzi, którym zawdzięczam i życie, i radość, i wiarę, i naukę. Mamusia i Tatulek, którzy ukończywszy swoją misję tu na ziemi odeszli do domu Ojca. Ból? Żal? Łzy? Wszystkiego po trochu.

Pamiętam, kiedy stłukłam sobie kolano, biegłam do Mamy, a ona opatrzyła ranę, ucałowała i nie wiem, co bardziej uśmierzało ból – lekarstwo czy pocałunki?!

Albo Tatulek – mocny facet, który nie wstydził się łez, kiedy zabierało mnie pogotowie. Kiedy wróciłam ze szpitala, zobaczyłam, że jego włosy nabrały barwy srebra.

W moim Tacie zawsze widziałam obraz Boga, Ojca, który kocha, ale przed którym czuje się bojaźń; nie strach, ale miłość, która nie pozwala na robienie głupstw. Chociaż, kiedy się wygłupiłam, mój Tatulek nie krzyczał, nie karał, tylko cierpliwie i z taką troską tłumaczył, (dlaczego np. chodzenie po dachu jest niebezpieczne), czasami wolałabym, aby nakrzyczał na mnie, bo czułam się wtedy okropnie, jakbym zrobiła Mu ogromną krzywdę.

Patrzyłam na moją Mamę jak codziennie bierze różaniec do ręki i choćby rzesza Hunów miała nadciągnąć, powoli z namaszczeniem, przesuwając paciorki rozważała z Maryją Tajemnice Chrystusa.

Mam dziś w niebie dwoje Orędowników i chociaż po ludzku jest mi żal i tęsknię za Nimi, to wiem i wierzę w to mocno, że ich miłość się nie skończyła, a dzięki Bogu jest jeszcze większa.

Moi Rodzice – Obraz Boga Miłosiernego, pełnego Miłości” (Z. Pietrzak, J. Chabierski (red.), Spotkania. Teresa Pietrzak, s. 68–69).