Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona (Łk 1, 42).

1. Komentarz naukowy

Maryja, tak jak Jej poprzedniczki, ma do spełnienia misję, dzięki której Bóg przyjdzie z pomocą Izraelowi. Celem tej misji jest wydanie na świat owocu jej łona, czyli Jezusa. Wypowiadając swoje słowa, Elżbieta rozpoznaje, że Maryja nosi pod sercem dziecko i że owoc jej łona, podobnie jak Maryja, jest błogosławiony. Występujący dwukrotnie w tym zdaniu imiesłów bierny czasownika eulogeó (błogosławić) wskazuje, że Maryja i Jezus są błogosławieni przez Boga.

Owoce są symbolem płodności i życia. Stokrotny owoc jest widzialnym znakiem błogosławieństwa Bożego (Rdz 26, 12). Spożycie zakazanego przez Boga owocu z drzewa wiadomości dobrego i złego doprowadziło do śmierci (Rdz 3). „Owoc” określa nie tylko część rośliny zawierającą nasienie, lecz także – w znaczeniu przenośnym – tzw. „owoc żywota”, zarówno zwierzęcia, jak i człowieka. „Małżonka twoja jak płodny szczep winny, (...) synowie twoi jak sadzonki oliwki” (Ps 128, 3). Jako dowód uznania przez Boga i wyraz wdzięczności za Jego dobro Izraelici składali Bogu ofiary z „pierwszych owoców ziemi” (Pwt 26, 2. 10). W mowie potocznej owoce oznaczają również rezultat pracy, a także duchowych wysiłków. Sprawiedliwy przynosi nieustannie owoce „niczym drzewo zasadzone nad wodą” (Jr 17, 8). Z owoców sprawiedliwości wyrasta drzewo życia (Prz 11, 30). Bóg sądzi swoją winnicę według owoców, jakie ona przynosi (Iz 5, 1-7). Zapowiadając przyjście Mesjasza, Izajasz pisał: „W owym dniu odrośl Pana stanie się ozdobą i chwałą, a owoc ziemi przepychem i krasą dla ocalałych z Izraela” (Iz 4, 2).

Chrystus sam jest najpiękniejszym owocem, które niebiosa (Bóg Ojciec) zrodziły z ziemi (Maryja). Do dziewicy Maryi odnosi się pozdrowienie: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona” (Łk 1, 42). Jest to owoc łona praojca Dawida (Dz 2, 30). Jan Chrzciciel udziela surowego napomnienia tym, co się chełpią swoim pochodzeniem od Abrahama, a nie przynoszą żadnych dobrych owoców (Mt 3, 8n). Mając na uwadze fałszywych proroków, Jezus powiedział: „Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z cierni albo z ostu figi?” (Mt 7, 16). W znaczeniu przenośnym owocami nazywa się dobre uczynki, dokonywane przez człowieka pozostającego w zjednoczeniu z Chrystusem. Nowy Testament pozwala określić dokładnie, na czym polega owoc Ducha Świętego, przyniesiony przez moc życiodajną Chrystusa. Nie jest to owoc wieloraki, lecz sam się pomnaża; jest to miłość wyrażająca się we wszelkich rodzajach cnót.

Przynajmniej jeden owoc – chodzi o jabłko – odznacza się pewną ambiwalentnością swego znaczenia. Podczas gdy biskup mediolański Ambroży przyrównuje Chrystusa zawieszonego na krzyżu do zwisającego z drzewa jabłka, które wydaje zapach odkupienia świata, to inni egzegeci dopatrują się w jabłku owocu pierwszego grzechu, w czym nie bez znaczenia jest, być może, fakt, że w języku łacińskim słowo malum określa zarówno „zło”, jak i „jabłko”. Symbolem odkupienia jest jabłko, po które sięga Dziecię Jezus, biorąc w ten sposób na siebie symbolicznie grzechy całego świata. Na wielu malowidłach średniowiecznych drzewo grzechu pierworodnego ma na sobie zamiast owoców głowy zmarłych.

Pozdrowienie dwóch kobiet, które podchodzą do siebie z wyciągniętymi rękoma lub obejmują się, przedstawiane jest od V w. wspólnie ze sceną zwiastowania lub pojawia się w cyklach z życia Jezusa. Nawiedzenie stało się samodzielną sceną dopiero po wprowadzeniu przez franciszkanów w 1263 r. święta nawiedzenia (od 1389 r. obchodzone 2 lipca). Dopiero przez wpływ mistyki franciszkańskiej nawiedzenie uznane zostało za jedną z radości Maryi i stało się przez to ważnym etapem w Jej życiu. Niezwykle oryginalnie radzili sobie z tym tematem pisarze ikon. Połączyli przesłanie duchowe z naturalizmem i przedstawiali obie święte niewiasty brzemienne, pokazując ich ciąże niejako od wewnątrz: skoro noszą w łonie dzieci, artysta maluje płód każdej z nich. Przejęli to malarze Zachodu i także malowali obie święte niewiasty z zaznaczonymi dziećmi w ich brzuchach. W plastycznych wersjach tej formy przedstawienia figury św. Elżbiety i Maryi mogły posiadać nawet małe, zamykane schowki, w których znajdowały się figury dzieciątek. Tak było do końca XVI wieku, potem Sobór Trydencki zakazał tego rodzaju wizerunków.

W Lipsku, w Museum der bildenden Kunste znajduje się Nawiedzenie namalowane przez Flamanda, Rogera van der Weydena. Malarz nie trzymał się tekstu Ewangelii dosłownie; na jego obrazie Maria spotyka Elżbietę już na drodze, z dala od jej domu. Zupełnie jakby Elżbieta wiedziona przeczuciem wyszła Marii na spotkanie. Ale nie padają sobie w ramiona, nie obejmują się jak na innych obrazach. Stoją obie w milczeniu na ścieżce prowadzącej do domu Elżbiety i kładą sobie wzajem dłonie na wypukłości brzucha, jakby sprawdzały, czy pod dłonią wyczują już ruchy dziecka (P. T. Gadenz, Ewangelia według św. Łukasza. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 27; C. Spicq, X. Leon-Dufour, Owoc [w]: Słownik teologii biblijnej, red. X. Leon-Dufour, Poznań-Warszawa 1973, s. 638; M. Lurker, Słownik obrazów i symboli biblijnych, Poznań 1989, s. 164–165; B. Fabiani, Gawędy o sztuce sakralnej, Warszawa 2020, s. 51–52; J. Seibert, Leksykon sztuki chrześcijańskiej. Tematy, postacie, symbole, Kielce 2007, s. 222).

2. Mistrzowie teologii i życia duchowego

„Święty to ktoś, kto wkłada taką samą ilość energii w krzewienie sprawiedliwości, miłości bliźniego, radości i pokoju, jaką bardzo dobrze prosperujący biznesmen wkłada w pomnażanie swoich dochodów. Bycie świętym może być nawet mniej absorbujące niż bycie milionerem, gdyż święty ma pewność, że Bóg go wspiera, podczas gdy milioner nie ma tej pewności i musi polegać na swych własnych wysiłkach. Leon Bloy napisał kiedyś, że największą tragedią na całym świecie jest niebycie świętym. Umiejscowił on świętość w zasięgu niemal każdego człowieka, gdy powiedział: Wystarczy zrobić jeden krok poza przeciętność, a staniemy się świętymi” (F. J. Sheen, Myśli na każdy dzień, Słubice 2018, s. 162).

3. Z życia wzięte

„Kiedy mieszkaliśmy z Jeffem w Nowym Jorku, nasz pastor Tim Keller wygłosił którejś niedzieli kazanie o przyjaźni. Do dziś pamiętam jeden poruszający fakt, o którym wspomniał: badania wykazały, że najpewniejszym fundamentem przyjaźni nie są wspólne wartości, podobne charaktery czy podobne pochodzenie, lecz bliskość.

Okazuje się, że najłatwiej zaprzyjaźniamy się z ludźmi, których stale widujemy. Inne czynniki odgrywają rolę drugorzędną. I odwrotnie: nawet jeśli dwie osoby darzą się ogromną sympatią, lecz nie mieszkają blisko siebie – a przez to nie widują się dość często albo spotkania wymagają od nich pewnych przygotowań – to szanse, że uda im się utrzymać bliską więź, są mniejsze.

Kilka lat później, mieszkając w Atlancie, widziałam, jak to wygląda w praktyce. Należeliśmy do niewielkiej, prężnie działającej grupy przy kościele, z którą spotykaliśmy się w czwartkowe wieczory, by cieszyć się swoim towarzystwem, a czasem również zjeść razem kolację. Stale się odwiedzaliśmy i uczestniczyliśmy wzajemnie w swoim życiu. Któregoś wieczoru jedna z par oświadczyła, że wreszcie znaleźli dla siebie wymarzony dom – niestety, oddalony o dwadzieścia minut jazdy od tego, który już i tak był dwadzieścia pięć minut drogi od naszego miejsca spotkań.

„To nic – zapewnialiśmy się nawzajem i naprawdę w to wierzyliśmy – nadal będziemy się przyjaźnić! Te kilka kilometrów niczego nie zmienia!”. Zamierzaliśmy pozostać w kontakcie, bez względu na wszystko. I wiecie, co się stało? Wszyscy bardzo się staraliśmy, ale bliskość między nami słabła. Odległość po prostu nas pokonała. Z czasem ta czterdziestopięciominutowa podróż okazała się za długa. Któregoś dnia tamto małżeństwo z żalem przyznało, że zmuszone jest znaleźć sobie kościół bliżej domu. I choć zachowaliśmy ich w sercach i próbowaliśmy nadal być częścią ich życia, więź, która dawała nam wcześniej tyle radości, została utracona.

Domyślam się, że i wam kiedyś przytrafiło się coś podobnego. Wszyscy wiemy, jakie to ważne, gdy chodzi o przyjaźń, lecz większość z nas nie docenia, jak wiele to znaczy dla małżeństwa. Ja nie wiedziałam. W wywiadach z parami na Tak! wątek wspólnego spędzania czasu przewijał się jak refren. Stale słyszałam o tym, jak którejś soboty byli w centrum handlowym, jak kibicowali swoim dzieciom na zawodach, jak wybrali się na randkę... Pomyślałam, że robienie razem różnych rzeczy jest oczywiste – przecież są małżeństwem.

To, że ludzie będący w związku spędzają ze sobą czas, wydawało mi się tak naturalne, że zupełnie nie dostrzegłam kryjącego się w tym sekretu. Dopiero gdy przejrzałam notatki z setek wywiadów, w końcu to do mnie dotarło. Odkryłam, że ponad dziewięćdziesiąt procent par na Tak! wspomniało w rozmowach o wspólnym spędzaniu czasu. A zaskakujący sekret, który niemal mi umknął, brzmi: Najszczęśliwsze pary spędzają ze sobą czas nie tylko dlatego, że są ze sobą szczęśliwe. Jednym z ważniejszych źródeł ich szczęścia jest właśnie to, że spędzają ze sobą czas! (S. Feldhahn, Tajemnice bardzo szczęśliwych małżeństw, Kraków 2014, s. 169–171).