Zaproszeni do radości, ks. Szymon Drzyżdżyk


Gdyby spróbować znaleźć wspólny tytuł dla trzech przeczytanych przed chwilą przypowieści, można by ująć go następująco: Zaproszeni do radości. Pierwsza przypowieść kończy się wezwaniem: „Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła”. Druga: „Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam”. I trzecia wreszcie kończy się słowami: „A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się”. Chrystus zaprasza nas do radości.

Na pierwszy rzut oka to zaproszenie może wydawać się bardzo mało atrakcyjne, ponieważ w każdym z trzech przypadków mamy radować się nie ze swojego, ale z cudzego szczęścia. Raz jest to szczęście pasterza, który odnalazł owcę, innym razem szczęście kobiety, która znalazła swój całodzienny zarobek, czyli jedną drachmę. Wreszcie jest to szczęście ojca i powracającego do niego syna. Radowanie się z cudzego szczęścia nie jest naszą najmocniejszą stroną, dlatego też nie zawsze korzystamy z tego Chrystusowego zaproszenia do radości, bo nie wydaje się nam ono wystarczająco atrakcyjne.

Sprawa jest ważna, bo dotyka istoty chrześcijaństwa, w które wpisane są słowa: nawrócenie, przebaczenie, radość. Bardzo ważna jest tu kolejność (nawrócenie, przebaczenie, radość), ponieważ nie ma przebaczenia ani tym bardziej radości bez nawrócenia. Jeżeli jednak ta kolejność jest zachowana, to dlaczego tak często przyjmujemy postawę starszego syna z przypowieści? Symbolizuje on tych, często bardzo pobożnych chrześcijan, którzy we własnym mniemaniu tyle lat służą Bogu i nie przekroczyli nigdy Jego rozkazu, a jednak nie mieli dotąd zbyt wielu powodów do radości. Teraz zaś mają się cieszyć cudzym szczęściem. Współczesny „starszy brat” to człowiek surowy dla bliźniego, zwłaszcza grzesznika. Nie chce on mieć nic wspólnego z ludźmi marginesu, ludźmi wielorako uzależnionymi, grzesznikami, byłymi komunistami, niewierzącymi. Dzisiejszy „starszy brat” – i to jest najbardziej niepokojące – zajmuje podobną postawę także wobec tych, którzy już się nawrócili. W jego myślowym horyzoncie nie mieści się cała prawda o człowieku i o chrześcijaństwie, w którym grzech i nawrócenie są zawsze bardzo blisko siebie. W sercu starszego brata brakuje miejsca na danie drugiemu szansy, na gest otwartych ramion i głębokie wzruszenie. Dzisiejszy „starszy brat” nie podziela radości, która powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca. Jest on od tych aniołów o wiele bardziej ostrożny i mówi: „Poczekaj, poczekaj, jeszcze zobaczysz, kim on się okaże. Lepiej mu tak łatwo nie ufaj”.

Czyż nie taka jest nasza rzeczywistość? Rzeczywistość walki, szukania lub projektowania wroga, który często już wcale nie chce być wrogiem. Chrystus zaprasza nas dzisiaj do prawdziwej radości. Do dzielenia tej radości z samym Bogiem. Radości wypływającej z odnajdywania zagubionych synów, którzy się i nam, i samemu Bogu gdzieś pogubili. Stopień naszej radości jest miernikiem jakości naszego chrześcijaństwa.

Stoimy wokół ołtarza, na który za moment zstąpi Chrystus. Otaczamy go jako wierni synowie, którzy nigdy go nie opuścili. Miejmy jednak świadomość, że każdemu z nas może się przydarzyć zagubienie na krętych i wyboistych drogach naszego życia. Być może sami znajdziemy się kiedyś w potrzebie zobaczenia otwartych ramion i łez wzruszenia. Jeżeli chcielibyśmy ich doświadczyć, to otwierajmy także nasze ramiona i rońmy łzy wzruszenia. Udowadniajmy, że potrafimy radować się także z cudzego szczęścia, a wkrótce zobaczymy, że to niby cudze szczęście jest w gruncie rzeczy szczęściem samego Boga, czyli także naszym.