Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła (Łk 10, 40).

1. Biblia

O dwóch siostrach z Betanii mówią nam dwaj ewangeliści: Łukasz i Jan. Jezus przychodzi w gościnę do dwóch sióstr i ich brata Łazarza. Marta przygotowuje posiłek dla Jezusa i Jego uczniów, a Maria siada u stóp Mistrza w postawie ucznia, by słuchać Jego słów. Mówimy tu jednak o czasach, gdy kobiety nie przebywały tak swobodnie w męskim towarzystwie. Wędrowni rabini mieli uczniów, ale nie uczennice. To „odważne” zachowanie Marii mogło więc dodatkowo zirytować Martę. W jej oczach siostra nie tylko obija się, zamiast pomóc przy gotowaniu, ale także zachowuje się w sposób nieodpowiedni dla młodej kobiety. W efekcie Marta, która chciała być tak uprzejma, reaguje bardzo nieuprzejmie: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła” (Łk 10, 40).

Błąd Marty może polegać na utracie właściwej perspektywy: skupia się na samym usługiwaniu, czyli na sobie, a nie na Tym, któremu usługuje. Dostrzeżemy to, gdy zwrócimy uwagę na trzy cechy jej wypowiedzi: powtarzanie zaimka „ja” („Moja siostra zostawiła mnie... powiedz jej, żeby mi pomogła”); skupianie się na wadach innych osób i wywołaną nimi irytację („Czemu nie robią tego, co ja?”); pragnienie kontrolowania wszystkiego (Marta chce wydawać polecenia nawet samemu Jezusowi). Dlatego Jezus koryguje sposób służenia Marty. Jednocześnie, wskazując Marię jako tę, która dokonała najlepszego wyboru, zdaje się mówić: „Także ty, Marto, nie jesteś stworzona tylko do mycia naczyń”.

Jezus, rzecz jasna, nie krytykuje samej posługi Marty – Prawo Mojżeszowe nakazywało gościnność, więc byłoby to dziwne, gdyby Syn Boży krytykował kogoś za spełnianie słusznego polecenia Prawa. Starania Marty, by jak najlepiej zatroszczyć się o tak szczególnego gościa, z pewnością zasługują na pochwałę. Marta postępuje podobnie, jak opisane w Starym Testamencie wdowa z Sarepty i Szunemitka, które okazały gościnność, jedna Eliaszowi, druga Elizeuszowi. Problem w tym, że Marta ma własny pomysł na uszczęśliwienie Jezusa i realizuje go, nie pytając nikogo o zdanie (to też częsty nasz błąd), chce aż za bardzo obdarować Jezusa, a nie rozumie, że to Jezus przyszedł obdarować ją. W efekcie zamiast cieszyć się możliwością usłużenia Jezusowi, patrzy z niechęcią na swoją siostrę. To prawda, że nie mamy tu do czynienia z zazdrością w czystej formie, ale myśl, która kryje się za pytaniem Marty, a którą można by wyrazić w słowach: „Dlaczego ona może nic nie robić, gdy ja pracuję?”, jest chyba pewną formą zazdrości ubranej w doświadczenie niesprawiedliwości. Za tym pozornie słusznym przekonaniem kryje się najczęściej brak akceptacji inności drugiego człowieka, jego innej relacji z Bogiem i ludźmi.

Marta zapewne zrozumiała lekcję, jaką dał jej Jezus. Na uczcie w Betanii po wskrzeszeniu Łazarza nie zauważamy już żadnych napięć między siostrami. Już wcześniej Marta okaże, że nauczyła się rozumieć serce swojej siostry: gdy Jezus przyjdzie do Betanii po śmierci Łazarza, Marta wezwie siostrę słowami „Nauczyciel jest i woła cię”, choć ewangelista ani słowem nie wspomniał o pragnieniu Jezusa. Ale Marta wyczuwa, jak bardzo to spotkanie może być ważne dla siostry. I gdy wszyscy spotkają się znów na uczcie po wskrzeszeniu Łazarza, Marta będzie podawać do stołu, a Maria namaści Jezusa drogocennym olejkiem. Nie zobaczymy już więcej napięcia między dwiema kobietami: każda z nich przeżywa relację z Jezusem na swój sposób, realizując w pełni swoje uzdolnienia. Każda z sióstr akceptuje inność drugiej – jest to jedyny sposób konstruktywnego przeżywania braterstwa.

Od początków historii chrześcijaństwa Marta i Maria uosabiają życie aktywne i życie kontemplatywne. Jest to przeciwstawienie nie do przyjęcia, ponieważ każdy ochrzczony powinien okazywać troskę o drugiego, brata lub siostrę, powinien służyć mu w sposób konkretny, nie porzucając przy tym słuchania Słowa. Współczesnym chrześcijanom warto przypominać jedność obu tych wymiarów: jedność z Bogiem przez modlitwę przenika do wszystkiego, co robimy, dzięki czemu nasze działania przynoszą owoc (D. Piekarz, Nie pożądaj. Co Biblia mówi o zazdrości?, Kraków 2021, s. 54–57; P.T. Gadenz, Ewangelia według św. Łukasza. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2020, s. 242–243; E. Bianchi, Jezus i kobiety, Poznań 2018, s. 60).

2. Sztuka

Chrystus w domu Marii i Marty pędzla Jana Vermeera (ok. 1654–1655, Edynburg, National Gallery of Scotland), stanowi wyjątkowe tematycznie dzieło tego malarza holenderskiego, który nie specjalizował się w malarstwie religijnym, wręcz przeciwnie – przeważnie malował świeckie scenki rodzajowe.

W pokoju, którego malarz bliżej nie charakteryzuje, wokół stołu widzimy trzy osoby: Chrystusa i dwie siostry, Marię i Martę. Stół znajduje się gdzieś dalej od okna, bo nie pada nań światło. Chrystus siedzi na fotelu dosuniętym do stołu i zwraca się do Marty, która przystanęła obok, bo właśnie na początek wieczerzy wniosła z kuchni koszyk z bochenkiem chleba. Marta żali się Mistrzowi, że musi całą wieczerzę przygotować sama. Czcigodny gość zwraca głowę ku niej, tłumacząc, że mimo wszystko to Maria, na którą właśnie wskazuje dłonią, „obrała najlepszą cząstkę”. A Maria przysiadła na stołeczku u stóp Jezusa i podparłszy głowę ręką, zamieniła się w słuch. Jej bose stopy symbolizują pokorę, a jej postawa zamyślenie i kontemplację.

Jezus ma na sobie tunikę w kolorze śliwkowym i granatowy płaszcz, Marta jest w białej bluzce i tabaczkowym kaftaniku, a Maria ma bordową bluzkę i popielato-niebieską obszerną spódnicę. Obie kobiety noszą jasne chustki na głowie. Jeśli do tego dodamy biały obrus, spod którego wygląda kawał pięknego barwnego dywanu orientalnego, nakrywającego na co dzień stół, to będziemy mieli przykład popisu kolorystycznego na obrazie młodego artysty.

Oprócz piękna kompozycji, sylwetek kobiecych i barw, obraz ma w sobie atmosferę spokojnej obecności Chrystusa, dobrze oddającą nastrój opowieści ewangelicznej (B. Fabiani, Gawędy o sztuce sakralnej, Warszawa 2020, s. 201–202, il. 67; N. Schneider, Vermeer 1632–1675. Ukryte emocje, Warszawa 2005, s. 21).

3. Życie

„Zdarzyło się to przed ponad dwudziestu pięciu laty, na początku mojego życia wspólnotowego. Cały tydzień miałem wtedy bardzo wypełniony zajęciami: często zdarzały się wieczorne zebrania, gdyż różne sprawy wymagały szczególnych przygotowań. Podczas weekendu miała się odbyć we wspólnocie ważna sesja z udziałem wielu uczestników rekolekcji. Nie czułem zbytniej motywacji do pracy nad przygotowaniem tego wydarzenia. Myślałem tylko o jednym: żeby tydzień skończył się jak najszybciej i żebym mógł odrobinę odpocząć. Potrzebowałem relaksu i odprężenia dla ciała i ducha. W niedzielę o 14.00 zwrócono się do mnie z prośbą, żebym w czasie przeznaczonym na modlitwę i dzielenie się porozmawiał z jakimś mężczyzną. Trudno sobie wyobrazić moment mniej bezpieczny niż czas sjesty! Zasypiałem w fotelu. Mój gość na początek zwrócił się o natchnienie do Ducha Świętego, a następnie bardzo szczegółowo przedstawił mi swoją sytuację. Jak przez mgłę słyszałem, że mówił, mówił... z ożywieniem godnym Włocha. Nie mógł skończyć! Chwilami oczy same mi się zamykały, walczyłem z sennością. Mój rozmówca musiał sobie pomyśleć, że się modlę albo „trwam w skupieniu”. Wstydziłem się przed samym sobą swojego braku uwagi wobec tego człowieka; odczuwałem to jako brak szacunku i miłości z mojej strony. Modliłem się w głębi duszy: Boże, miej litość, jestem wykończony!

Nie umiem słuchać tego wszystkiego, co ten człowiek ma mi do powiedzenia. To Twoje dziecko, zajmij się nim. Przyjmij go i przemów do jego serca, jak tylko zechcesz. Daj mu to, czego potrzebuje... i spraw, żeby to się skończyło jak najszybciej. Amen. Po dłuższej chwili zdumiało mnie przedłużające się milczenie. Mój gość skończył opisywanie swojej sytuacji i na podsumowanie zapytał: Co pan o tym sądzi? Ogarnęła mnie pokusa, żeby rabiniczną metodą odpowiedzieć mu pytaniem na pytanie: A co pan sam o tym sądzi? Lecz nie miałem ochoty, żeby ten nieco gadatliwy człowiek wystąpił z kolejnym przemówieniem. Wystękałem więc kilka zdań i podzieliłem się z nim jednym wierszem z psalmu, który mi akurat przyszedł do głowy. Wiedziałem, że postępuję jak nędzarz, że nie potrafię stanąć na wysokości zadania. Po czym znów zapadła cisza. Podejrzewałem, że pewnie strzeliłem swoim komentarzem jak kulą w płot! Najprawdopodobniej mojemu rozmówcy nie pasowało to, co mu przed chwilą powiedziałem. Wybacz, Panie Boże. Lecz ten pełen godności pan zaczął nagle cichutko płakać. Powiedział, że nie zdarzyło mu się to od piętnastu lat – od śmierci matki – i że dobrze mu to robi, że jakby go wyzwala. Nie rozumiałem, o co chodzi. To zdanie, które pan do mnie powiedział – to jest to samo zdanie, które moja bardzo pobożna matka zostawiła mi przed śmiercią. A ten wiersz z psalmu to ten sam, który dał mi do rozważania ksiądz, u którego rok temu byłem u spowiedzi w Lourdes. Od tamtej pory mam wrażenie, jakby ten wiersz ciągle za mną chodził na różne sposoby Dziękuję, Bóg przemawia przez pana usta, nie ma co do tego wątpliwości! Pełen entuzjazmu nie przestawał wychwalać wspólnoty i osoby, która go wysłuchała, która się za niego modliła. Z właściwą sobie śródziemnomorską przesadą gotów był widzieć we mnie kogoś między proboszczem z Ars a ojcem Pio! Gdybyż wiedział... Była to dla mnie lekcja od Boga, której nigdy nie zapomnę. Słowo Boże przekazane człowiekowi za pośrednictwem biednego Jonasza okazało się twórcze, ożywcze, skuteczne. Przedarło się przez moje ubóstwo” (O. Belleil, Zachować ufność. Jak sobie radzić w trudnych chwilach. Na podstawie ośmiu historii biblijnych, Kraków 2017, s. 128–130).