Trzy kroki ku homilii, ks. Marek Gilski

Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność (Mt 25, 27).

1. Biblia

Trzej słudzy otrzymują w zarząd pieniądze, przy czym każdy z nich dostaje rozmaitą ich ilość, odpowiednio do swoich indywidualnych zdolności. Nie da się obliczyć, ile byłby wart każdy talent we współczesnej walucie. Talent stanowił miarę wagi, a wartość danego talentu zależała od tego, czy był on ze złota, srebra czy miedzi. Niemniej wszyscy są zgodni co do tego, że nawet jeden talent stanowił znaczącą kwotę do wykorzystania w obrocie handlowym.

Większość komentatorów uznaje, że talenty z tej przypowieści symbolizują jakiś rodzaj posiadanych zasobów. Można tu pomyśleć o naturalnych umiejętnościach i uzdolnieniach, które powinny być wykorzystane w służbie innym. Podobnie powierzone nam środki finansowe mają być użyte dla dobra innych, zwłaszcza ubogich. Można też talenty odnieść do duchowych darów, które należy wykorzystać dla budowania Kościoła. Każda z tych interpretacji jest uprawnionym sposobem odczytywania tej przypowieści i wykorzystania dziś płynącego z niej morału. Ponadto można też przedstawić mocne argumenty za tym, że każdy talent symbolizuje „poznanie tajemnic królestwa niebieskiego”.

Gdy pan powraca, by rozliczyć się ze swymi sługami, dwaj pierwsi zostają pochwaleni i awansowani. Ponieważ obaj uzyskali ze swych inwestycji stuprocentowy zysk, obaj też słyszą: „dobrze, sługo dobry i wierny” oraz „wejdź do radości twego pana”. Ponieważ byli godni zaufania w rzeczach niewielu, otrzymują obietnicę bycia postawionymi nad wieloma. Następnie zdaje relację sługa, któremu powierzono jeden talent i podaje wymówkę dla przyniesienia z powrotem tej samej kwoty. Ponieważ wiedział, że jego pan jest człowiekiem twardym, gdzie się da szukającym zysku, sparaliżował go strach na myśl o utracie pieniędzy swego pana. To dlatego ukrył talent w ziemi, zamiast go zainwestować.

W odpowiedzi pan udziela mu ostrego i zjadliwego upomnienia. Według niego właśnie powód, dla którego sługa zakopał talent, powinien był być motywacją do puszczenia pieniędzy w obieg. Jeśli ograniczymy się do samej historii opowiedzianej w przypowieści, nagana udzielona przez pana wydaje się nadmiernie surowa. Lecz jeśli talenty symbolizują „poznanie tajemnic królestwa niebieskiego” przez każdego ze sług, wówczas zrozumiałe jest, dlaczego zarzut jest tak surowy. Powierzenie komuś nowiny o zbawieniu pociąga za sobą wielką odpowiedzialność. Zatrzymanie lub zakopanie tej nowiny dla samego siebie stanowi poważne naruszenie odpowiedzialności względem Pana, który wzywa nas, byśmy dzielili się Jego Dobrą Nowiną ze światem. Nie chce, byśmy Mu ją zwrócili bez podzielenia się nią i bez przyniesienia owocu.

Gdyby Jezus, opowiadając tę przypowieść, mógł posłużyć się nie symbolem talentów, ale pojęciem giełdowej akcji, o wiele łatwiej byłoby nam zauważyć „marnotrawstwo” w postępowaniu sług. Zachowali się tak, jak postępują giełdowi gracze: żeby osiągnąć zysk, wyzbywają się akcji jednych firm, a kupują innych, takich które lepiej rokują, ale pewności sukcesu nie mają żadnej. Ryzyko jest zasadą tej gry. Właściciel majątku, oddając go w niepewne ręce swych sług, postępuje nie mniej ryzykownie, a jednocześnie domaga się, by i oni zdobyli się na podobne ryzyko. Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz... I nie liczy się dla niego to, ile zarobili na tej operacji, ale to, że ją podjęli. W chrześcijaństwie, do jakiego przywykliśmy, to trochę dziwna myśl. Owszem, pamiętamy o czynieniu sobie ziemi poddaną, ale brak zaufania, lęk nawet wobec odzywających się w nas impulsów nie tylko biologicznej natury, jest silniejszy. I jest też zrozumiały, bo doskonale wiemy, jak łatwo nasza słabość przeobraża się w grzech i zło. Ale Bóg też to o nas wie, a jednak w swej niepojętej rozrzutności żąda, byśmy odważyli się zanurkować w rwącym nurcie życia. Takie odczytanie tej przypowieści nie przeczy niczemu, co wiemy na temat natury grzechu i naszej własnej grzeszności (C. Mitch, E. Sri, Ewangelia według św. Mateusza. Katolicki komentarz do Pisma Świętego, Poznań 2019, s. 358–361; M. Szamot, Oto ty, Adamie, Poznań 2020, s. 254–257).

2. Sztuka

Michał Anioł (1475–1564) pracował dla siedmiu papieży. Przez cztery długie lata z rusztowania, które sam zaprojektował, malował sklepienie Kaplicy Sykstyńskiej dla Juliusza II. Ponadludzkim wysiłkiem i nie bacząc na towarzyszący mu nieustannie ból, z niezwykłą, pełną siły prostotą odsłaniał tajemnicę stworzenia i upadku człowieka. Jego powołaniem okazała się rzeźba, narzędziem pracy było dłuto, nie pędzel. Ale kiedy groźny papież Juliusz II przymusił go do odnowienia sypiącej się Kaplicy Sykstyńskiej, stłumiona energia rzeźbiarza znalazła ujście w kreacji malarskiej i w ciągu kilku lat rzucił na sklepienie cykl malowideł ilustrujących Księgę Rodzaju, jakich jeszcze świat nie widział. I to on właśnie namalował najpiękniejsze Stworzenie Adama, jakie kiedykolwiek powstało.

Bóg zbliża się do Ziemi w locie, podtrzymywany przez grono aniołków, a i Jego, i aniołki osłania niczym parasol rozdęta rdzawoczerwona tkanina, którą malarz uformował w kształcie muszli?, przekroju serca?, czy mózgu? Bo aż tyle, i jeszcze więcej interpretacji podsuwa wyobraźnia osobom patrzącym na ten fresk. To ostatnie skojarzenie, z mózgiem, zasugerował amerykański lekarz, doktor Frank Lynn Meshberger, na kongresie neurochirurgów w 1990 roku w Rzymie, a następnie ogłosił w interesującym artykule w czasopiśmie medycznym. Autor uznał, że ów rozwiany płaszcz nad Bogiem i aniołkami to wierny obraz mózgu ludzkiego, symboliczne przedstawienie przekazania człowiekowi inteligencji. Zamieścił w swoim artykule schemat przekroju strzałkowego mózgu, porównując go ze schematem płaszcza z fresku – istotnie kształt zdumiewająco zbieżny. Czy Michał Anioł, żywo zainteresowany anatomią, współpracownik i przyjaciel Realda Colombo, profesora anatomii na Uniwersytecie Padewskim, znał aż tak dobrze budowę mózgu, czy wyszło mu to przypadkiem – już się nie dowiemy.

Adam, muskularny i zgrabny, nieco ospały spoczywa na zielonym pagórku w pozycji półleżącej, wsparty na prawej ręce, lewą wyciąga leniwie ku Stwórcy, którego sprężysta prawica staje się przekaźnikiem energii budzącej młodzieńca do życia.

Dwie dłonie – Boska i Adamowa – są tak hipnotyzujące, że pomija się inne elementy tej sceny. Bóg i Adam są muskularni, jak wszyscy bohaterowie Michała Anioła. Bóg jest pełen energii, siwa broda nie znamionuje słabości, lecz mądrość; pierwszy człowiek powoli podnosi się i dopiero budzi do życia (H. de Borchgrave, Chrześcijaństwo w sztuce, Warszawa 2002, s. 116–117; B. Fabiani, Biblia w malarstwie, Warszawa 2020, s. 28–29; J. Łenyk-Barszcz, P. Barszcz, Tajemnice dzieł sztuki, Warszawa 2019, s. 135).

3. Życie

„ – Michelangelo, to, co mówisz o artystach, jest równie prawdziwe, jak słowa ulicznego mówcy. Tak mnie rozgniewałeś swoją głupotą, że mam ochotę cię zbić. Ale masz już trzynaście lat, płaciłem, by nauczono cię logiki, spróbuję więc posłużyć się logiką. Ghiberti i Donatello zaczęli i skończyli jako rzemieślnicy. To samo czeka Ghirlandaia. Ta praca ani na jedno braccio, jeden łokieć, nie podniosła ich pozycji społecznej, a Donatello u schyłku życia był tak ubogi, że Cosimo de’Medici musiał dawać mu zapomogę!

Chłopiec rozgorzał na ten atak.

– Bo Donatello włożył wszystkie swoje pieniądze w druciany koszyk i zawiesił go u sufitu, żeby każdy jego pomocnik czy przyjaciel mógł brać, gdy mu trzeba. Ghirlandaio robi fortunę.

– Sztuka jest jak mycie ługiem łba osła: strata i pracy, i ługu – zauważył Francesco, bowiem mądrość Toskańczyka utkana jest z przysłów. – Każdy myśli, że odłamki skały zamienią się w złoto w jego ręku. Cóż to za marzenia?

– Moje jedyne marzenia! – wykrzyknął Michał Anioł. Zwrócił się znów do ojca: – Miłość do sztuki to krew moich żył, wytoczcie ją ze mnie, a nie pozostanie mi w ciele wilgoci nawet na jedno splunięcie!

– Przepowiadałem, że mój Michał Anioł odwróci koło fortuny! – krzyknął Lodovico. – Należało być pokorniejszym. No, dostaniesz za wulgarność!

Sztywno zgiętą w łokciu prawą ręką, niby maczugą, począł grzmocić syna. Francesco, nie chcąc zawieść bratanka w krytycznym momencie życia, także go bił, uderzając w ucho napięstkiem.

Michał Anioł pochylił głowę jak nieme zwierzę w czasie burzy. Nie było sensu uciekać, bo potem trzeba by podjąć spór na nowo. W myśli powtarzał słowa babki: „Pazienza – Cierpliwości! Praca każdego człowieka przychodzi z nim razem na świat”.

– Koniec dyskusji – oznajmił. – Nie na to cię wychowałem, byś rzeźbił. Wystarczy, żebyś umiał robić pieniądze i przysłużył się dobremu imieniu Buonarrotich. Niechaj już więcej nie słyszę o terminowaniu u artystów.

Monna Alessandra podeszła do syna.

– A co za różnica, czy wstąpi do Cechu Wełniarzy i będzie skręcał wełnę, czy też do Cechu Aptekarzy i będzie mieszać farby? Ty nie pozostawisz po sobie dość pieniędzy na wyżywienie pięciu gęsi, a cóż dopiero pięciu synów... – Nie mówiła tego w tonie wymówki, bo wszak to jej własny mąż, Lionardo Buonarroti, przez brak orientacji i szczęścia pierwszy umniejszył znaczenie rodziny. – Wszyscy chłopcy będą musieli zarabiać na życie. Niechaj więc Lionardo idzie do klasztoru, jak pragnie, a Michał Anioł do pracowni. Skoro nie możemy im pomóc, nie powinniśmy im przeszkadzać.

– Będę terminować u Ghirlandaia, ojcze. Musisz podpisać ten papier. Przysłużę się całej rodzinie.

Lodovico ze zdumieniem spojrzał na syna. Czy zły duch go opętał? Może powinien zabrać go do Arezzo i prosić o odprawienie nad nim egzorcyzmów?

– Michale Aniele, twoje słowa tylko zwiększają mój gniew. – Jeszcze ostatni druzgocący strzał. – Nie stać nas na zapłacenie nawet jednego skuda za twoją naukę u Ghirlandaia.

Na to tylko czekał Michał Anioł. Ze spokojem oświadczył:

– Pieniądze nie będą potrzebne, padre. Ghirlandaio będzie ci płacić, jeśli pozwolisz mi terminować u niego.

– On będzie mi płacić! – Lodovico poderwał się z krzesła. – Miałby mi płacić za przywilej uczenia ciebie?

– Bo uważa, że mam zręczną rękę.

Po dłuższej chwili milczenia Lodovico z wolna opadł na obite skórą oparcie krzesła.

Zginiemy niechybnie, jeśli nas Bóg nie uratuje. Słowo daję, nie wiem, skąd ty się wziąłeś! Z pewnością nie pochodzisz od Buonarrotich! Wszystko to z linii twej matki, Rucellaich” (I. Stone, Udręka i ekstaza, Warszawa 2018, s. 18–19).