Powaga chrześcijaństwa, ks. Piotr Andryszczak


Żyjemy w świecie, który nade wszystko pragnie się bawić. Nawet wówczas, gdy zaczyna brakować chleba, nie troszczy się o to, jak sprawić, aby było go więcej, ale z lubością szuka igrzysk, a znalazłszy je, chętnie się w nich zatraca, odnajdując w nich pożądaną formę oderwania się od trudnej rzeczywistości.

Pan Jezus w dzisiejszym fragmencie Ewangelii wiąże zapowiedź zburzenia Jerozolimy z wizją końca świata – zniszczenie Świętego Miasta jest symbolem kresu dziejów świata. Padają przy okazji słowa, które budzą strach i grozę: „Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte”. Ten obrazowy język, doskonale zrozumiały dla ówczesnych ludzi, nie ma na celu przekazania szczegółów mających nadejść wydarzeń, lecz uświadomić każdemu, że w jego życiu nadejdzie moment wzięcia ostatecznej i nieodwołalnej odpowiedzialności; że nawet jeśli ktoś żyje tak, jak gdyby Boga nie było, to Bóg przypomni mu o swoim istnieniu, a to przypomnienie będzie bolesne, gdyż stanowić będzie pociągnięcie do odpowiedzialności tego, kto przed nią uciekał.

Jest to nader ważne dla nas dzisiaj, albowiem obecnie coraz bardziej lansowany jest wzorzec osobowościowy, zgodnie z którym najwcześniej osiąga się dojrzałość seksualną, a zdobycie dojrzałości moralnej, wyrażającej się wzięciem odpowiedzialności za swoje wybory, odkładane jest nieustannie w czasie. W imię wygody oczekuje się, żeby ktoś inny podejmował decyzje i brał na siebie ich konsekwencje. Życie ma być niekończącą się zabawą, organizowaną zawsze na cudzy koszt, a każdy przypominający o jego powadze i obowiązkach zasługuje jedynie na lekceważące wzruszenie ramion jako nieprzystający do roześmianego świata nudziarz. Dobrem staje się wtedy wszystko, co przynosi zaspokojenie aktualnej zachcianki, a złem każda próba stawiania wymagań.

Ewangelia nie odbiera nikomu tego dobra, jakim jest radość, ale każe szukać jej w tym, co jest autentycznie mądre i piękne. Zaś człowiek mądry jest w stanie odkryć i zastosować podstawową prawdę: nie mamy pytać gwoli nasycenia ciekawości o to, kiedy nastąpi koniec świata, ale winniśmy uzmysłowić sobie, że kresem naszego świata będzie nasza śmierć. To wtedy dla mnie „słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku”, a wszystko, co doczesne, objawi wówczas swoją przemijalność, wypadając z mych rąk, zgodnie za słowami św. Pawła: „Nic [...] nie przynieśliśmy na ten świat; nic też nie możemy z niego wynieść” (1 Tm 6,7).

W społeczeństwach chrześcijańskich stale obecna była prośba skierowana do Boga o zachowanie „od nagłej i niespodziewanej śmierci”. Tymczasem teraz dominuje ideał inny: trzeba odejść nieświadomie i bezboleśnie. Ludzie więc coraz rzadziej pytają o to, czy ktoś odszedł pojednany z Bogiem i bliźnimi, a coraz częściej interesują się tym, czy cierpiał, a jeśli tak, to jak długo. Gdy dla kogoś nie jest najważniejsze przyjęcie przez umierającego Najświętszego Sakramentu, to wyraźny znak, że nie rozumie, że życie może zostać przeżyte odpowiedzialnie jedynie wtedy, gdy pojmuje się je jako duchowe dojrzewanie, a tym samym jako przygotowanie do wieczności. Nie ma zaś mowy o duchowym dojrzewaniu bez posłuszeństwa dobrze uformowanemu sumieniu, bez oceny własnych czynów, bez żalu za popełnione zło i naprawy jego konsekwencji. Tylko ten, któremu sumienie mówi tu i teraz o gotowości na spotkanie z Bogiem sędzią po śmierci, może z całkowitym spokojem słuchać słów Ewangelii mówiących o końcu świata. W przeciwnym wypadku słowa te powinny w nim wzbudzić twórczy niepokój prowadzący ku głębokiej przemianie myślenia i postępowania.

Otrzymaliśmy od Stwórcy tylko jedno życie. Fakt ten musimy przyjąć z należytą powagą. Dzieje się tak wtedy, gdy podchodzimy do niego z Ewangelią w ręku.