Zostań z nami, Panie, ks. Szymon Tracz


W 1964 roku młode historyczki z Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk Izabela Galicka i Hanna Sygietyńska prowadziły inwentaryzację zabytków sztuki na Podlasiu. Przemierzając kolejne miejscowości, dotarły także do Kosowa Lackiego. Po skończonej pracy w tamtejszym kościele parafialnym poszły się pożegnać z proboszczem. Wtedy to na plebani zobaczyły obraz przedstawiający pogrążonego w ekstazie św. Franciszka z Asyżu. Płótno było pociemniałe ze starości, zakurzone i rozdarte w lewym rogu. Zaintrygowane zaczęły się bliżej przyglądać obrazowi. Ksiądz proboszcz napomknął, że obraz znalazł się tam przypadkowo, bo ze względu na jego zniszczenie chciano go kilka lat temu spalić, gdy robiono porządki na kościelnej wieży. Widząc, że obie panie z ogromnym zainteresowaniem przyglądają się dziełu dawnego kunsztu malarskiego, zaproponował, że im go odsprzeda za pomoc w zdobyciu pozwolenia na zakup miedzi na dach kościoła. Wiadomo, lata sześćdziesiąte to czas realnego socjalizmu, wszystko trzeba było załatwiać. Ale ani on, ani te dwie panie nie zdawali sobie sprawy z tego, że mają przed sobą jeden z pięciu najcenniejszych obrazów, jakie mamy w Polsce. Za ten obraz można by było wybudować i wyposażyć dwadzieścia takich kościołów jak ten w Kosowie Lackim. Ów obraz to Ekstaza św. Franciszka z Asyżu, namalowany w latach 1575–1580 przez El Greca, wielkiego hiszpańskiego artystę.

Pomiędzy nami idziesz, Panie,
Po kamienistej drodze życia
I słuchasz słów zrodzonych z lęku
Przed jutrem pełnym tajemnicy.
Już dzień się chyli na zachodzie,
Wieczorny mrok spowija ziemię;
Pozostań z nami wieczne Światło,
Na Twą obecność otwórz serca.

W ten niezwykły sposób fragment hymnu z wielkanocnego oficjum streszcza usłyszaną przed chwilą Ewangelię. Przed naszymi oczami św. Łukasz Ewangelista kreśli polną, zakurzoną drogę zmierzającą do małego miasteczka w okolicy Jerozolimy – do Emaus. Dwaj zasmuceni uczniowie wracają do swojej rodzinnej wsi. Rozpamiętując straszliwe wydarzenia z ostatnich dni, w przypadkowo spotkanym pielgrzymie nie rozpoznają najwspanialszego dzieła wszechmocnego Boga – zmartwychwstałego Jezusa. On sam nie jest skory, aby dać się poznać. Dotrzymując im kroku, wyjaśnia to, co zapisali przed wiekami prorocy o Nim samym. Snuje fascynującą opowieść o Mistycznym Baranku, który musiał zostać ofiarowany, by udręczona ludzkość mogła wyjść z domu niewoli. To krew Baranka stała się źródłem ocalenia i sposobem na pokonanie zła i śmierci. Pod wpływem tych przejmujących słów coś obudziło się w duszach uczniów. Ich serca zaczęły bić żywiej i odrodziła się nadzieja. Chrystusa jednak nie rozpoznawali, widząc „wszystko tak, jak kobiety im opowiadały”, ale Jego jeszcze nie widząc. Podobnie jak wspomniane na początku homilii badaczki, które patrząc na zniszczony obraz El Greca, intuicyjnie wyczuwały obecność mistrza doby hiszpańskiego manieryzmu i szukały potwierdzenia swoich domysłów, tak uczniowie potrzebowali namacalnego znaku, sygnatury wyraźnie mówiącej: „To jest Pan”. I ten znak otrzymali. Jezus pozwolił się im rozpoznać przy stole, kiedy uczynił dobrze im znany gest łamania chleba, gest, po którym chce być zawsze rozpoznawany, nawet dziś, po dwóch tysiącach lat.

Tak. Jezus żyje, zmartwychwstał i jest obecny w dziejach świata. Idzie pomiędzy nami po kamienistej drodze naszego życia. Chociaż tak często nierozpoznany, słucha słów zrodzonych z lęku przed tajemniczym jutrem. Wiemy, że nie możemy Go szukać wśród umarłych. Nie możemy też usilnie wpatrywać się w niebo, jak robili uczniowie po Jego wniebowstąpieniu. Każdy z nas musi Go dostrzec obok siebie. Musimy pozwolić się Mu znaleźć, bo jeśli tego nie uczynimy, Jego obecność pośród nas będzie zbędna i nic nam nie da. „Ze mną byłeś – napisał św. Augustyn w Wyznaniach, wspominając czas przed swoim nawróceniem – ale ja nie byłem z Tobą”. W podobnej sytuacji byli uczniowie: „Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali”.

Dzisiejsza Ewangelia nie ma jednak na celu tylko przekazania nam goryczy płynącej z faktu nieodkrycia Zmartwychwstałego. Święty Łukasz bardzo wyraźnie podpowiada, jak i kiedy Jezus daje się rozpoznać. Jeśli chcesz w tym życiu być szczęśliwy, to musisz szeroko otworzyć oczy, by znaleźć Jezusa. Jak tego dokonać?

Najpierw przez poznanie słowa Bożego zawartego w Piśmie Świętym. Zaskakujące jest to, że katolicy tak słabo znają biblijną opowieść. To przecież podczas wyjaśniania Pisma serca uczniów zaczęły się ożywiać i otwierać na Pana. Właśnie słowo Boże zawiera Jezusa, jest przepełnione Jego mocą i życiem.

Jednak sam wysiłek nie wystarczy. Musi dojść do spotkania. Ale prawdziwe spotkanie, otwarcie oczu uczniów i zrozumienie jest zarezerwowane na później. Dokonało się ono w chwili bardzo intymnej, pośród promieni zachodzącego słońca, kiedy z rąk samego Jezusa przyjęli Komunię Świętą – połamany chleb będący Jego boskim ciałem. Należy pamiętać, że kiedy gromadzimy się wokół ołtarza, Jezus podaje nam nie tylko swoje słowa, lecz całego siebie ukrytego w kruszynie chleba. Doświadcza się wtedy Jezusa oraz Jego obecności, mimo że nie zawsze jest ona oślepiająca. Wspólne wędrowanie z Nim, połączone z radością, zmusza uczniów z Emaus do takiej refleksji: „Jakże pałało w nas serce, kiedy rozmawiał z nami w drodze!”. Teraz każdy z was musi sobie uświadomić, że to my jesteśmy owymi uczniami! A Msza św., w której uczestniczymy, pozwala nam w sposób pełny przeżyć ich doświadczenie. Czyż nie takiej radości doświadczyły badaczki z Instytutu Sztuki PAN, kiedy zrozumiały, że w swoich rękach mają autentyczny obraz wielkiego El Greca?

Lecz w tym momencie nasuwa się mało przyjemne pytanie: Jak to się dzieje, że nasze oczy się nie otwierają i nie rozpoznajemy Jezusa, gdy gromadzimy się na coniedzielnej Mszy św., a nasze serca nie pałają, gdy słuchamy Pisma Świętego, zaś do domów wracamy z sercem równie ciężkim jak przed przyjściem do kościoła? Odpowiedzi na to pytanie musimy szukać w maleńkim szczególe, który czasem umyka nawet uważnemu czytelnikowi dzisiejszej opowieści. Proszę zobaczyć, że uczniowie zaprosili Jezusa do stołu, by łamał z nimi chleb, nie wiedząc, że to jest Pan. Ugościli Go tak, jak potrafili najlepiej, przejęci losem strudzonego drogą pielgrzyma, „gdyż miało się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”. To gościnność przysposobiła ich serca do rozpoznania Pana. Stąd płynie nauka dla nas. Musimy w naszym życiu starać się łamać chleb, to znaczy dzielić się radością, poświęcać naszą uwagę oraz przebaczać. A jeśli zdarzy się nam spotkać głodnego brata, to, jeśli możemy go wspomóc i w tej potrzebie, to zróbmy to! Arcydzieła Bożej mocy są po to, by ukazywać je światu. Tak jak światu ukazano obraz niesamowitego El Greca. Amen.