Wywyższenie człowieka, ks. Kazimierz Skwierawski


Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego to dzień szczególnie ważny, ukazujący jednoznacznie kierunek naszej życiowej drogi. Bowiem istnienie człowieka, które na ziemi ma charakter przemijający, pozbawione byłoby przecież sensu, jeśli nie dążyłoby ku zjednoczeniu z Bogiem na wieczność.

Ten dzień uzmysławia nam, że zjednoczenie z Bogiem stało się możliwe, mimo że człowiek przez grzech pierworodny zamknął sobie drogę do nieba. To zamknięcie symbolizują cherubini, którzy stali z połyskującym ostrzem miecza u wejścia do bram raju (por. Rdz 3,24). Człowiek w żaden sposób nie mógł pokonać tej bariery sam. Dlatego Bóg postanowił zejść na ziemię w swoim Synu i przez Niego, i w Nim każdego z nas pociągnąć ku niebu.

Wywyższenie człowieka dokonało się najpierw w przedziwny sposób na krzyżu. Tam Jezus, zawieszony między niebem i ziemią, „wyrąbywał” nam – żeby tak powiedzieć po górniczemu – chodnik do tego miejsca, w którym oczekuje na nas Bóg. Wszak wcześniej powiedział: „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” (J 12,32). Wniebowstąpienie jest dopełnieniem tego, co dokonało się na krzyżu. Jest dniem wielkiej radości, bo Syn Boży – ale równocześnie Syn Człowieczy – wstępuje tam, gdzie człowiek nie miał dostępu. I w Nim natura ludzka zostaje odnowiona, wywyższona, a my jesteśmy zaproszeni, aby iść Jego śladem.

Od chwili upadku pierwszego człowieka dzieje ludzkości stały się adwentem – czasem oczekiwania. I ten adwent wypełnia się właśnie w dniu dzisiejszym, bo to, co było oczekiwane, upragnione, a niemożliwe – dokonało się. Równocześnie ten dzień zapoczątkowuje nowy adwent, co wyraźnie zapowiadają aniołowie: „Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba” (Dz 1,11). Ten dzień jest tak ważny zarówno ze względu na samo dzieło, jakiego dokonał Chrystus, jak też na perspektywę, którą przed nami otworzył. Ukazuje nam bowiem sens naszego istnienia i staje się pytaniem o kierunek, jaki wybraliśmy. Można przecież próbować piąć się w górę tym chodnikiem, który „wyrąbał” Jezus, a można go porzucić, błąkać się i zagubić.

Przed wniebowstąpieniem Jezusa uczniowie prowadzą z Nim dialog. Pytają Go: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?”. A On odpowiada: „Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, [...] ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1,7-8). W tej odpowiedzi zawarte jest przesłanie skierowane nie tylko do uczniów, ale i do nas: nie chodzi o losy Izraela czy jakiegokolwiek innego narodu, ale o otwarcie się każdego z nas na przyjęcie Ducha Świętego, Jego mocy, która sprawi, że wszędzie będziemy dawać świadectwo o Chrystusie i głosić Ewangelię całemu światu. Moc Boża przemienia każde ludzkie serce, które zechce się na nią otworzyć. A więc trzeba ją przyjąć, za nią się opowiedzieć i świadczyć o niej słowem i całym życiem w każdym zakątku ziemi. Nie ma bowiem miejsca, w którym Dobra Nowina nie byłaby oczekiwana!

Pytajmy zatem siebie: Czy odczuwamy w sercu pragnienie przyjęcia i głoszenia Dobrej Nowiny? Czy pozwalamy, aby ona w nas rozkwitała, napełniała radością i kształtowała nasze życie, stając się nieustannym znakiem zapytania dla tych, którzy żyją obok? Tylko wówczas stajemy się rzeczywiście odpowiedzialni za cały świat i każdy zakątek ziemi.

Od wielu lat modlimy się za misjonarzy. Realizujemy wówczas przesłanie dzisiejszego dnia. Bowiem jest tak, że ktoś pod tchnieniem Ducha Świętego odczytuje radykalnie i do końca słowa Jezusa jako zaadresowane do siebie i idzie na krańce świata, a drugi – chociaż pozostaje na swoim miejscu – nosi każdy zakątek ziemi w sercu. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, choć nigdzie nie wyjeżdżała, została patronką misji, albowiem nosiła je w sercu i gorąco modliła się, aby każdy mógł poznać Chrystusa. Możemy iść jej śladem. Możemy tajemnicę Bożej dobroci wyrażonej w Jezusie Chrystusie przechowywać głęboko w sercu i prosić, aby Dobra Nowina rzeczywiście dotarła aż po krańce ziemi.

Z tego przesłania wynika także drugi istotny wniosek. Jak widzimy, apostołowie, bacząc na mękę, śmierć, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie Chrystusa, zainteresowani są wciąż losami królestwa Izraela. Ono zajmuje ich serca, umysły i wyobraźnię. Podobnie każdy z nas nosi w sercu swoje królestwo, bo jest zaangażowany w coś, co absorbuje go do tego stopnia, że zdaje się wypełniać całe jego życie i ogranicza mu perspektywę. Dlatego Pan Jezus mówi dzisiaj bardzo wyraźnie: „Uważaj! Nie ograniczaj się do tego, co jest twoim królestwem. Nie zamykaj się w doczesności! Świadcz o Mnie, poddaj się działaniu Ducha Świętego, który obsypał cię darami w sakramencie bierzmowania, a który wieje, kędy chce, i w taki sposób pragnie także w tobie działać, abyś mógł dawać świadectwo o Mnie. Nie pozwól, aby twoje życie zwiędło czy się zmarnowało. Uczyń wszystko, by zostało wyniesione aż do tronu Ojca Niebieskiego”.

I to nam Pan Jezus kładzie przed oczy serca, dlatego mówi wyraźnie, że nasze życie ma mieć na sobie konkretne znamiona. Obiecuje, że ci, którzy Mu uwierzą i przyjmą Ducha Świętego, będą o Nim świadczyć i wyrzucać złe duchy. Myśmy przyrzekli na chrzcie świętym i co roku to odnawiamy, że się wyrzekamy złego ducha, grzechu i tego wszystkiego, co prowadzi do zła, aby nas grzech nie opanował. To ma być znamię naszego życia. Człowiek radośnie przeżywający uroczystość Wniebowstąpienia Chrystusa to ktoś zjednoczony z Nim na zawsze przez łaskę uświęcającą, którą otrzymał na chrzcie świętym. To jest zasadnicze zwycięstwo nad złym duchem, który domaga się naszego życia i chce je zdobyć, który – jak jest napisane: „jak lew ryczący krąży, szukając kogo pożreć” (1 P 5,8). A my mamy mu się zdecydowanie opierać i uczyć tego innych.

Pan Jezus zapewnia, że Jego uczniowie będą mówili nowymi językami. Zasadniczym językiem, który Jezus przyniósł na ten świat, który objawił i do którego wezwał w Wieczerniku, jest język miłości. Powiedział przecież: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem [...]. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,34-35).

Czy my się prawdziwie miłujemy w naszych rodzinach i wspólnotach? Czy umiemy przemawiać do siebie czytelnym językiem miłości? Czy potrafimy słuchać drugiego człowieka? Czy chcemy wchodzić w głębię jego serca? Czy patrzymy na niego troskliwie oraz z życzliwością, i to mimo wszelkich przeszkód i trudności? Bo przecież napisane jest, abyśmy umieli znosić siebie nawzajem w miłości (por. Ef 4,2). Miłość nie jest łatwa. Ale Jezus wskazuje nam drogę.

Tak ważne jest w naszym życiu, abyśmy będąc w jedności z Chrystusem, przepełnieni Jego Duchem, umieli przechodzić przez ten świat w sposób nieskażony, nie poddając się zarazie, która znieprawia serca i dlatego jest stokroć gorsza od wszelkich kataklizmów czy chorób, jakie człowieka atakują. Uczynić siebie nieskalanym od wpływów tego świata to też znamię ucznia Jezusa. Do tego wszystkiego jesteśmy wezwani, abyśmy jako członkowie Chrystusowego Ciała mogli wstąpić wraz z Nim do nieba. Skoro jest tam już nasza Głowa, to trzeba, aby znalazły się tam również pozostałe członki, wśród których przecież jesteśmy.

O tym także trzeba dziś sobie przypomnieć – jestem członkiem Chrystusowego Ciała. To nakłada na mnie obowiązek uszanowania swej godności i świętości. Weźmy to sobie mocno do serca, aby życie każdego z nas było naprawdę klarownym, pełnym miłości i radości świadectwem Dobrej Nowiny.