Nowe życie w Chrystusie, ks. Szymon Nosal


Zapowiedź Jana Chrzciciela, że idzie od niego mocniejszy, wypełniła się w momencie chrztu Jezusa. Wydarzenie to stało się objawieniem prawdy o Jezusie jako o umiłowanym Synu Ojca Niebieskiego. Wtedy zstąpił na Jezusa Duch Święty, a głos Ojca potwierdził, że ma On w Nim upodobanie. Otwarcie się nieba było znakiem początku misji zbawczej Jezusa. Dzięki niej dziś niebo jest otwarte dla każdego. Dla konkretnego człowieka dokonuje się to otwarcie w chwili chrztu, ale w ślad za nim człowiek musi się ciągle otwierać na Boga, nie tyle przez słowa, lecz przede wszystkim przez czyny, przez świadczenie na co dzień o Bogu swoim życiem.

Święty Łukasz w opisie chrztu Pańskiego podaje ważny szczegół: w momencie chrztu Jezus się modlił. Następstwem tego jest otwarcie się nieba i zstąpienie Ducha Świętego. Tak, jedynie modlitwa otwiera niebiosa, napełnia Duchem Świętym.

Chrzest jest dla chrześcijanina początkiem nowego życia w Chrystusie. Polega ono na tym, by przez pełnienie woli Bożej być „umiłowanym synem Ojca” jak Jezus. Czy w ten sposób przejawia się żywotność naszego chrztu?

Nasza modlitwa

Czy my, ludzie początku trzeciego tysiąclecia, się modlimy? Może już dawno wyrośliśmy z naszej dziecięcej modlitwy i wydaje się nam, że bez niej też można sobie ułożyć życie. Nie mamy czasu na modlitwę, skracamy ją do minimum, a potem się dziwimy, że nie możemy sobie poradzić z problemami. Dopiero w chwili nieszczęścia, jakiejś tragedii przypominamy sobie o Bogu.

Gdy św. Teresę z Kalkuty pytano, skąd czerpie siły do tak trudnej pracy, odpowiadała, że z modlitwy przed Najświętszym Sakramentem. Ona i jej córki duchowe, siostry misjonarki miłości, zanim ruszyły do trudnej posługi chorym, biednym i opuszczonym, długo trwały na modlitwie w kaplicy.

Kilka lat temu przeżywaliśmy Rok Różańca Świętego ogłoszony przez Jana Pawła II. Ojciec Święty sam modlił na różańcu, każdemu, kto się z nim spotykał, dawał w prezencie różaniec i często wszystkich wierzących wzywał do tej modlitwy. Ileż każdy z nas i cały świat zawdzięcza tej modlitwie. Kiedyś na łamach „Naszego Dziennika” (z dnia 10 września 2003 r.) pan Kazimierz Kulas dawał świadectwo cudownego ocalenia swej siostry Anastazji dzięki tej modlitwie. Opowiadał, że w ich rodzinnej wiosce wiosną 1943 r. władze ukraińsko-niemieckie skierowały jego starszą siostrę, szesnastoletnią Anastazję, jako jedyną z tej wsi, na przymusową pracę w III Rzeszy. Wtedy jej mama razem z całą rodziną zaczęła się gorąco modlić na różańcu, ufając, że Matka Boża uratuje jej dziecko. W dzień i w nocy przez trzy tygodnie modliła się żarliwie. Wreszcie po trzech tygodniach Anastazja powróciła nocą do rodzinnego domu. Wygłodzona, wycieńczona, ale cała i żywa. Matka przy wszystkich domownikach oświad­czyła, że to Maryja cudownie ją ocaliła. Bo rzeczywiście było to cudowne ocalenie. Kiedy znalazła się już w obozie internowanych we Lwowie, skąd wraz z wieloma innymi wytypowanymi na te roboty oczekiwała na transport, niepostrzeżenie wyszła przez bramę i – wędrując przez dwa tygodnie bocznymi drogami – dotarła do rodzinnego domu. Wyznała później, że gdy strażnik odwrócił wzrok w inną stronę, jakaś wewnętrzna siła skłoniła ją do wyjścia przez niedomkniętą bramę. Na ulicy było już ciemno, a jej drobna, prawie dziecięca postać nie budziła podejrzeń niemieckich patroli.

Świadectwo naszego życia

Antoni Czechow ironizował i zarazem przestrzegał: „Mówimy, mówimy, mówimy i prawdopodobnie dojdzie do tego, że umrzemy na zapalenie języka i strun głosowych”. W naszych czasach wszyscy wokół mówią, mówią, mówią... Mało jest natomiast tych, którzy umieją zaświadczyć, tzn. uczynić wypowiedziane słowo zasadą swego życia. Wystarczy włączyć radio, telewizję i posłuchać naszych polityków. Te ich krasomówcze obietnice, deklaracje... A jakie jest ich codzienne życie, ich postępowanie? Bóg, gdy przemawia, to zaświadcza, bo wyraża to, kim jest. Człowiek najczęściej potrafi mówić o sobie, ale bez konsekwencji i zobowiązań.

Chrystus nauczał, zaświadczając czynami o prawdziwości nauki, którą głosił – „przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła” (Dz 10,38). Wszyscy ochrzczeni są posłani, jak kiedyś uczniowie Pana Jezusa, aby świadczyć o prawdzie Chrystusowej Ewangelii całym swoim życiem, a więc myślą, słowem i czynem, całą swoją postawą. Nie trzeba więc krzyczeć, aby być dobrym chrześcijaninem; nie trzeba być dobrym mówcą, aby świadczyć o Dobrej Nowinie; nie trzeba kończyć wyższych uczelni, aby stać się świadkiem i głosić słowo prawdy i miłości. Chrześcijaninowi potrzebna jest szata łaski, trzeba, aby żył na co dzień z Jezusem. Tę prawdę może zilustrować pewne opowiadanie.

Do mędrca przyszedł kiedyś wysłany przez króla żołnierz, aby ściągnąć podatek. Mędrzec przeraził się na jego widok. Później, kiedy żołnierz odszedł, powiedział: „Ów żołnierz to zwykły chłop, ale kiedy wdziewa szaty króla, wszyscy czują przed nim lęk. Wdziejmy i my szatę króla, szatę łaski, a wszystkie ludy będą się w nas lękały króla”.

Oczywiście nie można rozumieć tego w ten sposób, że nasza zewnętrzna postawa wystarczy, aby stać się wiernym wyznawcą Chrystusa i głosicielem Dobrej Nowiny. To, co wychodzi na zewnątrz, jest tylko obrazem tego, co człowiek nosi w sercu. Szata łaski to nie zewnętrzna odzież, postawa, znaki, ale wewnętrzna prawda, sprawiedliwość, pokój, dobro, łagodność, a nade wszystko miłość.

Chrześcijanin namaszczony Duchem Świętym nie tylko mówi, ale zaświadcza, tzn. mówi w sposób konsekwentny, zobowiązujący i odpowiedzialny i tak też postępuje. Na co dzień żyje nauką Chrystusa i pamięta o Jego słowach wypowiedzianych do uczniów, a więc i do nas: „Wy jesteście na ziemi światłem Mym, aby ludzie widzieli dobre czyny w was i chwalili Ojca, który w niebie jest”. Czy pamiętamy o tym w codziennym życiu? Czy możemy szczerze powtórzyć słowa tej piosenki religijnej: „My jesteśmy na ziemi światłem Twym, aby ludzie widzieli dobre czyny w nas i chwalili Ojca, który w niebie jest”?