Moje niedowiarstwo, ks. Janusz Mastalski


Dzisiejsza Ewangelia porusza bardzo istotną kwestię dotyczącą życia każdego z nas. Ci, którzy obserwowali cuda zdziałane przez Chrystusa, „powątpiewali o Nim” (Mk 6). Jezus był wręcz zdziwiony ich niedowiarstwem.

Wydaje się, że historia się powtarza. Współczesny człowiek coraz częściej nie dowierza Bogu, szczególnie wtedy, gdy nie spełnia On zanoszonych do Niego próśb lub boleśnie doświadcza. Skąd się bierze ten pociąg do niedowiarstwa? Powodów można znaleźć wiele. Spróbuję przedstawić przynajmniej cztery.

Pierwszą przyczynę doskonale ilustruje pewne autentyczne wydarzenie. Otóż dwóch pobożnych, ale nieopanowanych chrześcijan pokłóciło się na rynku o cenę i jakość pewnego towaru. Pierwszy w pasji uderza drugiego w twarz. Sądząc, że to jeszcze za mało, mówi: „Jeśli cię ktoś uderzy w policzek, nadstaw i drugi” – i buch go jeszcze raz. Drugi, również znając Ewangelię, bije go jeszcze mocniej i mówi: „Jaką miarą mierzysz, taką ci odmierzą”. Przechodzi koło nich głuchawy proboszcz razem ze swym młodym wikarym. Pyta: „O co się kłócą i biją ci parafianie?”. „Oni starają się praktycznie interpretować Ewangelię” – odpowiada wikary.

W tej anegdocie morał jest bardzo wymowny. Interpretowanie prawd ewangelicznych po swojemu sprawia, że człowiek staje obok Kościoła. Tworzy swoistą własną religię, wręcz prywatny Kościół. Tego typu eksperymenty muszą prędzej czy później skończyć się drogą ku niedowiarstwu.

Drugą przyczynę braku zawierzenia Bogu świetnie pokazuje zdarzenie, które miało miejsce w okresie komunizmu w Polsce. Do Warszawy przybyła z wizytą królowa Belgii Elżbieta. Po stolicy oprowadza ją w imieniu rządu Jarosław Iwaszkiewicz, prezes Związku Literatów Polskich. Zwiedzają również kościoły. W pewnej chwili królowa pyta: „Czy pan jest wierzącym, czy komunistą?”. Iwaszkiewicz miał na to odpowiedzieć: „Katolikiem jestem wierzącym, ale niepraktykującym, komunistą natomiast niewierzącym, ale praktykującym”.

Niedowiarstwo związane jest bardzo często z wyłącznie deklaratywną postawą religijną. Nie ma głębszego sensu wiara katolicka bez życia sakramentalnego. Jeśli ktoś chce się nazywać wierzącym, nie podejmując praktyk religijnych, nie rozumie, czym jest wiara. Nie ma prawdziwego zbliżania się do Boga bez spowiedzi, Komunii czy Mszy Świętej. Wierzyć oznacza między innymi praktykować, a zatem otwierać się na dialog z Bogiem. W takim dialogu nie ma miejsca na niedowiarstwo.

Trzecia przyczyna niedowierzania Bogu może leżeć w złym pojmowaniu wiary. Dość zabawnie tę prawdę ukazuje znana anegdota. Pewnemu jeźdźcowi z trudem przychodziło dosiąść swego konia. Któregoś dnia próbował kilka razy, ale wciąż bez rezultatu. Zaczął się modlić do świętych o pomoc. Odpoczął chwilę i z dobrym rozbiegiem podskoczył. Skok był tak dobry, że jeździec przeskoczył konia i spadł na drugą stronę. Wstał, otrzepał się i rozpoczął na nowo rozmowę ze świętymi: „Prosiłem was o pomoc, ale nie myślałem, że wszyscy naraz mi ją okażecie”.

Pojmowanie Boga i religii jako talizmanu oraz traktowanie wiary w kategoriach „wentyla bezpieczeństwa” jest spłyceniem głębokiej rzeczywistości i tajemnicy wiary w Boga Trójjedynego. Jest to nieraz wręcz prymitywne ujmowanie Bożej opieki.

Wśród wielu przyczyn niedowiarstwa można odnaleźć jeszcze jedno źródło. W zabawnym dialogu pomiędzy nauczycielem a uczniem ukryta jest pewna powszechna prawda. Katecheta pyta Jasia: „Ile jest sakramentów świętych?”. „Sześć”. „Mylisz się, Jasiu, bo jest siedem”. „Tatuś powiedział, że sześć, bo małżeństwo i pokuta to jeden sakrament”.

Na pierwszy rzut oka niewinny dialog. Zawiera on jednak sarkastyczne przesłanie: to, co zasadnicze, najważniejsze, jawi się jako coś trudnego, przepełnionego cierpieniem. Podejście do życia w perspektywie nieszczęścia rodzi cierpiętnictwo. Wszystko wydaje się dopustem Bożym, karą z wysoka, a nawet niesprawiedliwością. Takie podejście może prowadzić do niedowiarstwa.

Wśród Polonii amerykańskiej znana jest audycja Rosary Hour. Jest to katolicki program radiowy w języku polskim, nadawany przez sieć radiostacji w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, a przez Internet – na całym świecie. W czasie jednej z audycji zadzwonił słuchacz, mówiąc: „Kiedyś byłem człowiekiem głęboko wierzącym i praktykującym. Dziś przeżywam kryzys wiary. Nie wiem nawet, czy jestem wierzący, czy niewierzący. Raz przeżywam Boga jako kogoś bliskiego, innym razem Bóg znika z mojego serca i pozostawia mnie na pastwę bezradności i osamotnienia”. Otrzymał następującą odpowiedź: „Czas osamotnienia, bezradności i wrażenia, że Bóg jest nieobecny w naszym życiu, można uznać za chwilę błogosławioną. Tu bowiem zaczyna się wiara, która polega na zawierzeniu Bogu, na uznaniu, że On kieruje naszym życiem, jest kochającym Ojcem, pragnie naszego dobra nawet wówczas, gdy dopuszcza cierpienia, dzieli się z nami swoim wiecznym szczęściem. On jest z nami, mimo że nie odczuwamy Jego obecności. Tę prawdę ilustruje ewangeliczna scena burzy na jeziorze Genezaret. Uczniowie, będąc bezradni wobec żywiołu, myśleli, że się potopią. Obudzili więc Jezusa, który zarzucił im brak wiary, czyli zawierzenia, zaufania. On, Bóg-człowiek, nigdy nie śpi, zawsze wiernie i z miłością towarzyszy swoim wyznawcom”. Warto więc uwierzyć!