Łańcuch pokoleń, ks. Kazimierz Skwierawski


Bracia i siostry, jakże w ten wspaniały dzień nie spojrzeć na tych wszystkich, którzy tworzyli nasz naród. Którzy przez pokolenia życiem, pracą, modlitwą, odniesieniem do Boga, męstwem sprawili, że oto my teraz, w dwudziestym pierwszym wieku, możemy być na tej ziemi. Możemy być wolni. Możemy dokonywać wyborów, które po ludzku i po Bożemu będą wyborami słusznymi i dobrymi, i rozwijającymi nas zgodnie z tym, co powiedziane jest w Ewangelii o naszym Mistrzu i Zbawicielu Jezusie Chrystusie, że „wzrastał w mądrości u Boga i u ludzi”.

Jakikolwiek sens ludzkiego życia i owoc istnienia tego czy innego narodu zawiera się w tych słowach, że człowiek rozwija się w tym, co ludzkie, co stanowi o jego godności i wartości, a także w tym, co Boże, co absolutnie przekracza człowieka, bo jest łaską. Człowiek potrafi przyjmować skarby i otwierać się na to, co jest wielkie.

Jeśli istniejemy jako naród na tej ziemi w tym momencie, dokonało się to dzięki wszystkim naszym braciom i siostrom, którzy przed nami żyli i którzy chcieli się otworzyć na wielkie skarby, jakie są w człowieczeństwie, i na te, jakie podarował nam Bóg. Ich wszystkich z niesamowitą wdzięcznością wspominamy. Zarówno tych, którzy są dobrze znani każdemu Polakowi przez to, że zajmowali eksponowane miejsca w tym narodzie, jak choćby królowa Jadwiga, którą z tak wielkim pietyzmem, wzruszeniem i radością czciliśmy na krakowskich Błoniach, kiedy przez Ojca Świętego została uroczyście ogłoszona świętą. Ona na tej ziemi wzrastała z niesamowitą gorliwością w tym, co ludzkie. I otwarła się na to, co Boże, co tak bardzo przekraczało to wszystko, co sobie myślała i czego się spodziewała. Ale potrafiła się na to otworzyć i tego ducha tchnąć nie tylko w naród polski, ale także w naród litewski. Wspominamy z wdzięcznością tę naszą królową.

Wspominamy każdego człowieka, który z równą gorliwością otwarł się na wielkie dobra człowiecze i Boże, a o którym nie wiemy nic, dlatego że żył w swoim domowym zaciszu. Ale żył w sposób w pełni odpowiedzialny, kształtując człowieczeństwo własne i tych, którzy byli mu najbliżsi.

Wspominamy z wdzięcznością każdego ojca i każdą matkę tej polskiej ziemi, którzy wzrastali w uczciwości, w szerokości serca, w dobroci. To oni sprawili, że w momentach kluczowych, w chwilach pełnych dramatu ten naród się ostał. Także wówczas, kiedy przyszła ogromnie ciemna i długa noc niewoli, gdy na 123 lata wymazano imię Polski z mapy Europy. To oni sprawili, że przyszła jutrzenka wolności.

To wszystko obejmujemy wielką wdzięcznością. Dziękujemy za każdego z nich. Prosimy Boga, abyśmy nie okazali się marnotrawcami. Abyśmy to wielkie dzieło podjęli. Abyśmy chcieli w nie wejść. Abyśmy sami potrafili dostrzegać te skarby, które się mieszczą w naszym ludzkim życiu. I te niezmierne dary Boże, które nasze człowieczeństwo przekraczają.

O to się dzisiaj szczególnie przy tym ołtarzu modlimy, aby każdy człowiek na polskiej ziemi chciał naprawdę wykorzystać dary, jakie Bóg mu daje. Tak jak to zrobił w sposób fantastyczny patron dzisiejszego dnia św. Marcin. Przemierzył wiele krajów tej ziemi, bo był żołnierzem. Urodził się na terenie dzisiejszych Węgier, a swoją służbę pełnił we Włoszech. Potem, kiedy przyjął chrzest, związał się z narodem francuskim. Tam dopełnił swojego żywota. Ale było w nim to niesamowite otwarcie na zrealizowanie Bożego powołania.

Rodziców miał pogańskich, ale gdy w wieku dziesięciu lat spotkał się z chrześcijanami, to wstąpił do katechumenatu. Choć jego rodzice nie zgadzali się na chrzest, a i biskup bał się go chrzcić bez zgody ojca, on i tak dopiął swego. Jako dwudziestotrzyletni dorosły człowiek przyjął chrzest, a następnie poszedł drogą niesamowitej świętości. Drogą niezwykłego otwarcia na Boga i niezmiernego wejrzenia w drugiego człowieka.

To właśnie on ofiarował w zimie biedakowi swój płaszcz. Następnie we śnie zobaczył Chrystusa, który podziękował mu za to i powiedział: „Dziękuję ci, Marcinie, za to, że Mnie okryłeś”. Tak bardzo dotarła do jego serca ta Ewangelia. Zaowocowała takim wielkim pochyleniem się nad drugim człowiekiem.

Moi drodzy, dzisiaj jest tylu ludzi, którzy mają odzienie, a chodzą nadzy. Chodzą nadzy na własną zgubę. Na własną hańbę. Wielu jest takich, którzy nawet o tym nie wiedzą. Ta bajka o królu, który jest nagi, w przedziwny sposób realizuje się w naszym ludzkim życiu. Jakiej trzeba miłości, jakiego wejrzenia w nędzę drugiego, aby móc człowieka nagiego (z własnego wyboru, na własną hańbę) okrywać, aby przemawiać do jego serca, aby mógł zrozumieć swoją nędzę, aby chciał kształtować właściwie swoje człowieczeństwo. Jakiej trzeba miłości... Jaka to dzisiaj paląca potrzeba!

Dziękujemy dziś Bogu, że nie musimy przelewać krwi za nasz naród, że nikt w tym momencie na nas nie napada. Ale dziękując Bogu, przykładajmy się, aby nie niszczyć tego wielkiego daru, aby umieć rozwijać i budować, a nie niszczyć.

O to prośmy dla siebie, o to prośmy dla każdego Polaka, dla każdego ojca, dla każdej matki. A także o odwagę, o męstwo, byśmy umieli tych wartości i skarbów bronić. Aby to wszystko, co niesiemy jako dziedzictwo pokoleń, nie zostało przez naszą głupotę, małoduszność i zgodę na zło zniweczone.