Dwa bieguny, ks. Kazimierz Skwierawski


Słowo Boże, które Kościół nam dzisiaj przedkłada, jest rozpięte niejako między dwoma biegunami; tak jak na bieżni stadionu sportowego mamy start i metę, w życiu narodziny i śmierć czy na kuli ziemskiej biegun północny i południowy.

Prorok Zachariasz przemawia do nas z bieguna niezwykłej radości: „Raduj się wielce, Córo Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny – jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy” (9,9). My, lud Nowego Przymierza, jednoznacznie odnosimy słowa zapisane ponad pięćset lat przed Chrystusem właśnie do Niego. Odczytujemy w nich bowiem wyraźne ślady wjazdu Jezusa do Jerozolimy. Także zapowiedź: „Jego władztwo sięgać będzie od morza do morza (...) aż po krańce ziemi” (9,10) urzeczywistniła się, i to znacznie szerzej, niż prorok sobie wyobrażał, gdyż jeszcze nic nie wiedział o istnieniu Nowego Świata, który został odkryty dopiero przez Kolumba.

„Raduj się wielce!” Takie same słowa skierował archanioł Gabriel do Maryi w czasie zwiastowania, choć my tłumaczymy je: „Zdrowaś Maryjo” czy: „Bądź pozdrowiona”. W swojej głębi oznaczają one właśnie to: raduj się, Maryjo, pełna łaski! Ale także: raduj się, człowieku! Raduj się, bo przychodzi do ciebie Król! Przychodzi z tym niewypowiedzianie ufnym nastawieniem. Przychodzi bardzo pokornie, żeby cię w żaden sposób nie przerazić, przychodzi jako dziecię. Ale równocześnie przychodzi jako mocarz, aby cię ratować, aby dokonywać w tobie tego wszystkiego, co zostało zamierzone przez Ojca Niebieskiego. Przychodzi pełen uwielbienia dla ojcowskiego zamysłu zbawiania świata.

Słyszymy w Ewangelii wielki zachwyt Jezusa, który zwraca się do swojego Ojca tymi wspaniałymi słowami: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie” (Mt 11,25-26). To jest jeden wspaniały biegun, jaki przedkłada nam dzisiaj słowo Boże.

Trzeba w tym miejscu pytać, na ile jest on moim biegunem radości. W jakim stopniu żyję tą radosną prawdą, tą wspaniałą nowiną, że oto mój Król przychodzi do mnie?! Mój Bóg stał się człowiekiem, zstąpił z nieba na ziemię, abym mógł się z Nim spotykać!

No właśnie, na ile żyjemy tą prawdą, która dla nas, ludzi trzeciego już tysiąclecia po Chrystusie, jest o tyle bogatsza! Albowiem nie tylko znamy zapowiedź, którą przekazał Zachariasz w swoim proroczym widzeniu, ale jesteśmy też świadkami jej realizacji w całym dziele zbawczym Jezusa, które wypełnił przed dwoma tysiącami lat i które nadal dokonuje się w Kościele. My znamy nie tylko zapowiedź, my mamy pewność, że Król pozostaje z nami do końca świata. On czeka na nas w słowie, uobecnia swoje przyjście w każdej Eucharystii i innych sakramentach, czuwa pokornie w tabernakulum. On właśnie tak nieustannie do nas przychodzi. Czyż można zlekceważyć te dowody miłości Boga?

Właśnie drugi biegun, o którym dziś słyszeliśmy, jawi się przed nami jako niezwykła możliwość odpowiedzi. Bowiem Król nie tylko przychodzi na ziemię, aby wypełnić dzieło zbawienia zamierzone przez Ojca, ale każdego z nas zaprasza do współpracy i naśladowania Go we wszystkim. To przecież do nas skierował wyraźnie słowa: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźmijcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11,28-30). Chrystus wzywa, ponieważ doskonale wie, że nie wystarczy Jego przyjście. Nie wystarczy ten niezwykły cud łaski, że Syn Boży w tak fantastyczny sposób zbliża się do każdego z nas. Jezus pragnie, aby każdy człowiek ruszył ze swojego bieguna, gdzie jest zakotwiczony, i biegł Mu naprzeciw. Tak jak dzieje się po długiej rozłące przy spotkaniu bliskich osób, które padają sobie w objęcia, bo tak bardzo są siebie spragnione.

Ewangelia wielokrotnie zaświadcza o tym, że Jezus zbliża się do każdego z nas w niezwykłej pokorze i z ogromnym pragnieniem bliskiego, indywidualnego spotkania. Aby jednak spełniło się Jego oczekiwanie, każdy musi opuścić swój biegun zatwardziałości serca i grzechu i podążać na spotkanie miłującego Króla, który wzywa: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście”. A któż z nas nie jest utrudzony i obciążony? I właśnie dlatego Chrystus przychodzi. Jakże do Niego nie spieszyć? Jakże nie biec na spotkanie? Przychodzimy tu tym chętniej, z tym większym pragnieniem, im bardziej czujemy swoje obciążenie i utrudzenie; im głębiej wierzymy, że On naprawdę może nas podźwignąć z tego wszystkiego, co jest trudem życia. Każdy udział w niedzielnej Eucharystii jest kolejnym przystankiem w tym biegu, którego długość wyznacza nasze życie.

Jeden z filozofów powiedział, że to nie droga jest trudna, ale że trudności są drogą. Jezus nam to w szczególny sposób uzmysławia. Jakże często mówimy, że życie jest trudne, lecz tak naprawdę to właśnie ów trud jest drogą naszego życia. A jeśli niesiemy go wspólnie z Chrystusem, to stajemy się Jego prawdziwymi braćmi i siostrami i podążamy wraz z Nim do domu Ojca, dojrzewając do świętości. On chce nas w tym trudzie wspomagać każdego dnia, dlatego tak wytrwale woła: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy!”. To wołanie rozlega się w każdej Mszy Świętej w słowach: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Błogosławieni, którzy zostali wezwani na Jego ucztę”. Wybrzmiewa w słowach konsekracji: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest Ciało moje, za was wydane”. „Przyjdźcie! Przyjdź ty! Właśnie ty, bo także dla ciebie przyszedłem!” - woła Jezus i pyta: „A czy ty przychodzisz tu dla Mnie, aby się ze Mną spotkać? Czy przychodzisz także dla siebie, aby się Mną umocnić?”

Jakże przedziwne są te dwa bieguny, między którymi rozpięte jest życie człowieka wiary! Z jednej strony zdumiewające przyjście Syna Bożego na świat, aby nas zbawić, z drugiej zaś niepojęte zaproszenie skierowane do nas, żyjących na tym drugim, odległym biegunie, aby każdy z Jego pomocą zmniejszał odległość dzielącą od Niego i od bliźnich. Jakże tu nie dostrzec jednoczącego sensu Komunii Świętej, która jest przecież zjednoczeniem z Bogiem oraz z braćmi i siostrami w wierze.

Dziękujmy Bogu za to, że spodobało Mu się tak zamyślić człowieka. Dziękujmy Mu za Jego uniżenie się i przyjście na świat. Dziękujmy, że nieustannie kieruje do nas tak czytelne wezwanie. Bądźmy wdzięczni za każdą dobrą odpowiedź, jaką dzięki wsparciu Jezusa dajemy naszym życiem. Prośmy Go, aby nasze kroki na tej drodze zbliżania się ku Niemu były coraz szybsze i bardziej zdecydowane, aby nasza więź i jedność stawały się coraz pełniejsze, by dzieło zjednoczenia Boga i człowieka dokonało się w każdym z nas tu, na ziemi, i mogło być utrwalone na wieczność w niebie.