Chwalić Boga, ks. Kazimierz Skwierawski


Dzisiejsza liturgia słowa wzywa nas do uwielbiania Boga, tak jak czyni to psalmista: „Będę Cię wielbił, Boże mój i Królu [...]. Każdego dnia będę błogosławił Ciebie” (Ps 145,1-2). W ten sposób odkrywamy najgłębszy sens swojego istnienia, który zawiera się właśnie w tym, aby nasze życie było nieustannym oddawaniem chwały Bogu. Zastanówmy się więc dzisiaj nad tym, w czym przejawia się chwała Boża, co skłania nas do oddawania Bogu czci i jak możemy dać temu wyraz.

Piękny tekst z Księgi Mądrości, którego wysłuchaliśmy, uświadamia nam, że to wszystko jest prostą konsekwencją naszego istnienia. Autor natchniony zwraca się do Boga: „Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał? [...] Bo we wszystkim jest Twoje nieśmiertelne tchnienie” (11,25; 12,1). Czyż nie jest to już wystarczający powód do nieustannego wielbienia Boga? Jestem, ponieważ On zechciał powołać mnie do istnienia. I także we mnie jest Jego nieśmiertelne tchnienie. Tylko czy my o tym pamiętamy? Niestety, zajęci tysiącem spraw tego świata, w ogóle nie myślimy o tym, że nasze istnienie zawdzięczamy Stwórcy. A jeśli nawet pojawi się w nas maleńki przebłysk świadomości tego faktu, to uważamy go za coś naturalnego, co nam się nawet należy. Tymczasem autor Księgi Mądrości, w pełni świadom, jak wielka jest to prawda, zwraca się do Boga: „Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia!” (11,25-26). Gdybyśmy umieli patrzeć tak jak autor natchniony, zmieniłoby to zupełnie perspektywę naszego życia, kierując je właśnie ku chwaleniu Boga, ku nieustannemu wysławianiu Go i dziękowaniu za ten największy ofiarowany nam dar – dar naszego istnienia.

Jest jednak jeszcze coś równie istotnego, co powinno nas przynaglać do oddawania Bogu chwały. Autor natchniony ujmuje to tak: „Świat cały przy Tobie jak ziarnko na szali, kropla rosy porannej, co spadła na ziemię” (11,22). Oto bardzo proste, a jakże wiele mówiące porównanie: świat, który nam się wydaje bezkresny, jest ledwie kroplą porannej rosy wobec naprawdę nieogarnionego Boga! Czyż ten obraz znów nie powinien wyzwalać w nas spontanicznie słów podziwu i szacunku wobec potęgi Stwórcy? Tym bardziej, że słyszymy również takie słowa: „Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili” (11,23).

Wszechpotężny i nieogarniony Bóg okazuje swojemu stworzeniu litość i wielką cierpliwość. Tak, On zamyka oczy i czeka, abyśmy się nawrócili. Ale nie jest to bierne oczekiwanie. Uświadamia nam to dalej autor natchniony: „nieznacznie karzesz upadających i strofujesz, przypominając, w czym grzeszą, by wyzbywszy się złości, w Ciebie, Panie, uwierzyli” (12,2). Stwórca zamyka wprawdzie oczy na nasze grzechy, ale to nie ma nic wspólnego z określeniami, których używamy: „przymknąć na coś oko” lub „patrzeć przez palce”. Bóg zamyka oczy, bo czeka na nasze nawrócenie! Co wcale nie oznacza, że mówi: „nie ma grzechu”, „nic złego się nie stało”. Przeciwnie, On widzi doskonale każdy nasz grzech, ale w swej ogromnej miłości pragnie, abyśmy go też dostrzegli, nazwali, wyznali i nawrócili się. Autor natchniony tak pisze o miłości Boga: „Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił” (11,24). I oto mamy kolejny powód do chwalenia Boga; już nie tylko za to, że żyjemy, że On tak wspaniałomyślnie czeka na nasze nawrócenie, ale i za to, że jak dobry, miłujący ojciec strofuje nas i karci, abyśmy uświadomili sobie nasze grzechy i zdecydowanie odwrócili się od nich.

Jednak Bóg nie zatrzymuje się na tym. Świadom naszych słabości, a także lęku, jaki pojawia się w nas po popełnieniu grzechu – czego przykład dał Adam, ukrywając się w raju – szuka człowieka, aby go uratować. A czyni to w swoim Synu, który „przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło” (Łk 19,10).

Takim zagubionym człowiekiem był Zacheusz, o którym słyszeliśmy dziś w Ewangelii. Był to bogacz. Sprawował urząd zwierzchnika celników, który dawał mu okazję do wykorzystywania ludzi. A taka sytuacja życiowa sprawia, że człowiek żyje z dala od Boga. Okazuje się jednak, że Jezus szukał także Zacheusza. Ale i Zacheusz szukał sposobności, by się z Nim spotkać. Kiedy dotarł do Niego, jego serce zaczęło bić nowym rytmem, w jego życiu dokonał się wspaniały przełom, wyznał: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie” (Łk 19,8). Widzimy więc, że Zacheusz w pełni dojrzał do uświadomienia sobie grzechu. Co więcej, po spotkaniu z Chrystusem zobaczył całą krzywdę wyrządzoną innym i postanowił porzucić dotychczasową drogę postępowania i wejść na uczciwy szlak.

Bóg pragnie, aby taka przemiana dokonywała się również w nas. Abyśmy coraz bardziej dojrzewali do uświadomienia sobie popełnianych grzechów, potrafili je nazwać i wyznawać w sakramencie pokuty, szczerze za nie żałowali i jak najpełniej za nie zadośćuczynili; potem zaś podjęli świadomą decyzję wejścia na drogę dobra, o której pisze św. Paweł: „modlimy się zawsze za was, aby Bóg nasz uczynił was godnymi swego wezwania, aby z mocą udoskonalił w was wszelkie pragnienie dobra oraz czyn [płynący] z wiary” (2 Tes 1,11). Nie wystarczy bowiem tylko odwrócić się od zła, ale trzeba się w pełni zaangażować w czynienie dobra, które Bóg zaplanował w świecie, a które może się spełnić jedynie w nas i przez nas. Wtedy dopiero zostanie oddana chwała należna Bogu i dokona się to, co św. Ireneusz tak pięknie określił: „Chwałą Boga – żyjący człowiek”, czyli ten, który docenia wszystkie dobrodziejstwa, jakimi obdarzył go Bóg, i postępuje całkowicie za Jego wezwaniem.

Jesteśmy tu, aby wielbić Boga. Uczestnicząc we Mszy św., chcemy to czynić każdym gestem, słowem i śpiewem. Zaś po opuszczeniu świątyni mamy Go chwalić naszą codziennością, pozwalając, aby nas odnajdywał, przemieniał i pobudzał do podjęcia tego wszystkiego, co sobie względem nas zaplanował. Prośmy, aby tak rzeczywiście było.