Chrześcijaństwo czy pogaństwo?, ks. Kazimierz Skwierawski


Na świecie są ludzie, którzy Bogu ufają, i tacy, którzy tego, co Bóg mówi, nie biorą poważnie, ponieważ usiłują żyć według własnego widzimisię. Tak było od początku świata i nie inaczej jest dzisiaj. Ci, którzy Bogu zawierzyli, nazywają się Jego wyznawcami, a ci, którzy prowadzą życie według własnego uznania, są ludźmi bezbożnymi. Między jednym a drugim stylem życia różnica jest przeogromna. Mogłoby się zatem wydawać, że jest też między nimi ostra granica. Okazuje się jednak, że one często wzajemnie się przenikają. Ze szczególną wyrazistością obserwujemy to w ciągu dni, które właśnie przeżywamy: po tym, jak się zachowujemy i do czego przywiązujemy wagę.

Liturgia dzisiejszego dnia pomaga nam to sobie uświadomić, bo przedstawia fakty, wobec których musimy zająć zdecydowane stanowisko – albo wyznawców Chrystusa, albo ludzi niewierzących.

Pierwszym faktem, wobec którego stajemy w tych dniach, jest śmierć, o której psalm mówi tak: „Dni człowieka są jak trawa; kwitnie jak kwiat na polu: ledwie muśnie go wiatr, a już go nie ma” (Ps 103,15-16). Śmierć świadczy o przemijalności człowieka. Wystarczy, że „muśnie go wiatr”, a więc np. nagły skok ciśnienia, niespodziewany i silny stres, nieprzewidywalny wypadek drogowy, i już go nie ma.

U człowieka niewierzącego ta perspektywa budzi ogromne przerażenie i powoduje podejmowanie wielorakich i iluzorycznych wysiłków prowadzących do przedłużenia życia. Słyszymy wciąż o nowych dietach i lekach wpływających na hamowanie procesów starzenia się. Niewątpliwie mogą one w jakimś stopniu przedłużyć życie, ale i tak nie pokonają śmierci.

Zupełnie inna jest sytuacja Chrystusowego wyznawcy. Jezus mówi do nas z niezwykłą prostotą: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie! W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem” (J 14,1-5). Dla człowieka wierzącego śmierć nabiera zupełnie innego wymiaru. Życie – ta chwila doczesności, która z łaski Bożej jest nam dana i zadana – to zaledwie początek kończący się przejściem przez bramę śmierci, która wprowadza w życie wieczne, a więc każdy będzie żył nadal! Zarówno wierzący, jak i niewierzący; ten, kto się liczy z Bogiem, jak i ten, kto Go lekceważy. Problem jest jednak w tym, jakie to życie będzie. Jego kształt zależy jedynie od nas – od tego, czy uda nam się zrealizować to, co Bóg zamierzył. A ów plan jest przecież tak fascynujący! I tu już możemy zobaczyć, ile jest w nas myślenia pogańskiego, a ile chrześcijańskiego. Ile jest w nas bezbożnika, a ile ucznia Chrystusa.

Bóg przygotował nam dom i chce, abyśmy z Nim zamieszkali po przekroczeniu bramy śmierci. Dom, którego nikt i nic nie jest w stanie naruszyć i w którym nasze obcowanie z Bogiem stanie się rzeczywistością nieprzemijającą. Kościół wyraźnie podkreślił to wczoraj, wskazując na świętych, którzy tą drogą szli, doszli do celu i już przeżywają szczęście i chwałę z Bogiem.

Czy zatem interesuje nas miejsce w domu Ojca? Czy całe nasze życie jest nieustannie nastawione na wysiłek, by dojść tam, gdzie Bóg nas oczekuje? Czy to jest sprężyna, która porusza mechanizm naszego istnienia?

Wyznawcy Chrystusa zmierzają wytrwale do miejsca, które Bóg im przygotował. To stanowi ich szczęście, gdyż jest realizacją pragnień serca. To nic, że niszczejemy zewnętrznie, ważne, że wewnętrznie odnawiamy się z dnia na dzień. Ale czy rzeczywiście tak się dzieje? Czy czasem nie zaniedbujemy tego wysiłku? Czy nieuchronne nadejście starości, słabości i niedołęstwa jest równoznaczne z wewnętrznym ubogaceniem, z niewzruszoną wiarą, niezachwianą nadzieją, gorliwą miłością, a także pokojem, którego nic nie jest w stanie naruszyć?

Chociaż autentyczny wyznawca Chrystusa żyje taką perspektywą: stara się iść drogą przykazań i rad ewangelicznych i pozostawia za sobą grzech, to jednak często uchybia Bogu. Każdy z nas wie, że nie sięga pułapu Bożej miłości i nie odpowiada na nią w pełni.

I tu dochodzimy do sedna dzisiejszego dnia. Przywołujemy przed oczy serca wszystkich wiernych zmarłych, to znaczy tych, którzy starali się żyć nie na sposób pogański, ale świadomie zdążali do domu Ojca i przeszli przez bramę śmierci. Ponieważ jednak podlegali słabości, potrzebna jest im nasza modlitwa, ofiara i zadośćuczynienie.

Jakże ważne jest, abyśmy nieustannie mieli świadomość naszej nieprzystawalności do Bożej miłości i abyśmy już tu, na ziemi, za to zadośćuczynili. Bóg bowiem pragnie nas oczyścić zarówno z wszelkiego zła ukrytego w niewłaściwych intencjach i motywacjach, jak też przebaczyć zaniedbania dobra. Jeśli zechcemy współpracować z Nim, to już teraz możemy spłacić wszelkie długi nieodwzajemnionej Bogu miłości. I im bardziej się w to zaangażujemy, tym większy będzie owoc, wyrażający się gruntownym oczyszczeniem.

Natomiast każdy, kto zszedł z tego świata bez zadośćuczynienia za wszystko, musi uczynić to w czyśćcu. Dlatego winna wspierać go nasza miłość i żarliwa modlitwa. To tłumaczy głęboki sens naszej modlitwy za zmarłych.

Warto zatem, byśmy dziś pytali siebie, czy modlimy się za naszych bliskich zmarłych, jak często zamawiamy w ich intencji Msze św., czy ofiarujemy za nich odpusty. Nie tylko w te pierwsze osiem dni listopada, kiedy – będąc w stanie łaski uświęcającej, nawiedzając cmentarz, modląc się za konkretnego zmarłego – możemy uzyskać odpust zupełny, ale przez cały rok, gdy mamy możliwość zyskania odpustu cząstkowego. Nawiedzenie cmentarza i modlitwa to jedne z najpiękniejszych czynów miłości, jakie możemy ofiarować naszym zmarłym! Bo będąc w stanie łaski uświęcającej, wołamy jako umiłowane dzieci Boże do naszego Ojca za naszymi bliskimi. A Ojciec patrzy, rozpoznaje w nas braci i siostry swego Syna i wysłuchuje naszych próśb.

Czy żyjemy tą rzeczywistością przez cały rok? Czy to się intensyfikuje szczególnie w te listopadowe dni? Czy to pozwala nam zmienić perspektywę i pomaga żyć godniej, tak aby jak najmniej potrzeba było oczyszczania po śmierci?

To wszystko Kościół nam poddaje pod rozwagę. Do takiej modlitwy, do takiego życia, do takiego postępowania nas pociąga. Rozważmy dobrze, ile w nas jest pogaństwa, a ile chrześcijaństwa.