Być wiernym Bożej woli, ks. Janusz Mastalski


Rozpocznijmy dzisiejsze kazanie od anegdoty, która pokazuje pewien sposób patrzenia na życie. Otóż w jednym z małżeństw po kilkunastu latach wspólnego życia toczy się następujący dialog: „Popatrz! Muszę prać, prasować, sprzątać; nigdzie nie mogę wyjść. Czuję się wręcz jak Kopciuszek!” – mówi żona do swego męża. Odpowiedź mężczyzny jest krótka i dosadna: „Przecież mówiłem, że ze mną będzie ci jak w bajce!”.

W tej anegdocie, która tchnie wielkim sarkazmem, mamy do czynienia z postawieniem na głowie tego, czym powinna być prawdziwa miłość małżeńska, czym powinna być rodzina. Można chyba postawić również tezę, że sarkazm towarzyszy nam także w wierze. Można przecież sarkastycznie powiedzieć: „Jestem wierzący, dlatego grzeszę i wiem o tym”. Jest to również postawienie wszystkiego na głowie! Niestety, wiara często rozmija się z życiem. I gdy dzisiaj słyszymy w Ewangelii niezwykle ważne słowa: „Uczyńcie, co wam mówi Syn”, to trzeba zapytać, co to dla nas oznacza? A może inaczej: Jak w tych trudnych czasach zrealizować Bożą wolę? Gubimy się bowiem coraz bardziej i coraz częściej. Jakże wielu chrześcijan przeżywa smutek, opuszczenie czy bezradność. Dzisiejsze czytania odpowiadają w bardzo konkretny sposób na pytanie: Co zrobić, aby być wiernym Bożej woli?

W drugim czytaniu słyszymy słowa: „Wszystkim zaś objawia się Duch dla wspólnego dobra”. On udziela nam różnych darów. Tylko wtedy można być wiernym Bogu, jeśli się wierzy w siebie, w swoje możliwości: na przykład w to, że jestem w stanie pokonać siebie, zdać egzamin, że mogę poprawić atmosferę w domu. Każdy z nas obdarzony jest łaską i darami, dzięki którym możemy więcej, niż się nam wydaje.

Jakże wzruszającą historię pokazano niedawno w naszej telewizji. Była to autentyczna opowieść o kobiecie, która po urodzeniu dzieci straciła ręce. Największym bólem jej życia była niemożność przytulenia i pogłaskania ich. A my tak często nie doceniamy tego, że możemy kogoś dotknąć. Ta kobieta nie mogła tego uczynić, jednak nie poprzestała na rozpaczy, na swoim kalectwie. Stała się cenioną malarką. A maluje nogami i pędzlem trzymanym w ustach. Udowodniła sobie i innym, że to, co wydaje się niemożliwe, można wcielić w życie pod warunkiem, że wierzy się we własne siły. Właśnie to chciał powiedzieć św. Paweł: Jeszcze nic nie jest stracone! Trzeba dostrzec potencjał tkwiący w nas, który sprawi, że wszystko, co się nie udało, może zakończyć się sukcesem.

Jednak wiara w siebie nie wystarcza. Wróćmy do dzisiejszej Ewangelii. Usłyszeliśmy polecenie: „Napełnijcie stągwie wodą”. Sługom to polecenie wydawało się absurdalne. Po co napełniać stągwie wodą, skoro potrzeba wina? Dopiero później okazało się, że niemożliwe stało się możliwym. Z tego krótkiego epizodu z życia Jezusa – pierwszego cudu, jaki uczynił – można wyciągnąć ważną prawdę: musimy bardziej wierzyć w Boga Wszechmogącego. Musimy wierzyć w to, że dla Boga nie ma spraw niemożliwych. A więc drogą posłuszeństwa woli Bożej – oczywiście oprócz wiary w siebie – jest wiara mimo wszystko.

Z jakim wielkim wzruszeniem wychodziłem kiedyś ze szpitala dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu, w którym na oddziale hematologii spotkałem sześcioletniego chłopca, który jako jedyny wierzył w swoje uzdrowienie. Wszyscy zgodnie twierdzili, że zostało mu tylko kilka dni życia. Nawet rodzice stracili nadzieję. Kiedy wychodziłem ze szpitala, ten mały pacjent poprosił mnie o wspólną modlitwę. Nigdy później nie słyszałem takiej modlitwy, i pewnie nie usłyszę. Była ona pełna nadziei i ufności: „Panie Jezu, pozwól mi jeszcze wiele razy całować moją mamę, mojego tatusia i mojego misia”. I całuje do dziś (choć może nie misia, bo ma już 21 lat), dlatego że uwierzył w cud, uwierzył Bogu. Nam także potrzeba takiej dziecięcej ufności i wiary.

Istnieje jeszcze jedna ważna kwestia związana z posłuszeństwem Bogu, która likwiduje sarkazm, o którym wspominaliśmy na początku naszych wspólnych rozważań. W pierwszym czytaniu usłyszeliśmy słowa samego Boga: „Mam w Niej upodobanie”. To upodobanie w narodzie izraelskim, który został tak mocno doświadczony. W Księdze Izajasza napisane jest z ogromną dobitnością, że jeśli wydaje ci się, że wszystko już stracone, że Bóg cię opuścił, pamiętaj: to nieprawda! Bóg jest, On cię nie zostawił. A zatem prawdziwa wiara to posłuszeństwo do końca, nawet wtedy, gdy znaki mówią: Bóg o tobie zapomniał.

W Wieliczce przed wojną żył i pracował brat Alojzy Kosiba. Kiedy umierał, powiedział następujące słowa: „Niczego się nie boję, bo całe życie powierzyłem Matce Najświętszej”. Jak mówią świadkowie, mimo cierpienia odchodził z tego świata z uśmiechem na twarzy, mimo że wydawało się, że Bóg go opuścił. Jeśli więc chcemy podjąć wezwanie Matki Bożej: „Uczyńcie, co wam mówi Syn”, jeśli chcemy być posłuszni woli Boga, musimy ufać do końca, nawet wtedy, gdy ta wola jest trudna do przyjęcia, niezrozumiała i zaskakująca.

Na koniec przytoczmy słowa pięknego przysłowia włoskiego, w którym tkwią głębokie prawdy życiowe:

Ci, którzy żyją nadzieją, widzą dalej!
Ci, którzy żyją miłością, widzą głębiej!
Ci, którzy żyją wiarą, widzą wszystko w innym świetle!

Obyśmy zarówno w chwilach pięknych, jak i trudnych patrzyli na nie oczami wiary! Wtedy na pewno wypełnimy polecenie Maryi: „Uczyńcie, co wam mówi Syn” – i będziemy szczęśliwi!