Boże Narodzenie a zło, ks. Bogusław Wróbel


Boże Narodzenie to święto rodzinne i bardzo sentymentalne. Jego klimat i wystrój kościołów mogą nam jednak przesłonić pełną prawdę tego wydarzenia. Jeśli dobrze się w to święto zagłębimy, wsłuchamy w dzisiejszą Ewangelię, która opisuje wydarzenia z Betlejem, a nawet dobrze przyjrzymy się szopce w naszym kościele, to dostrzeżemy w tym święcie również sporo cierpienia i czającego się zła.

Oto poznajemy niegościnność mieszkańców Betlejem, bezduszność ludzi wobec kobiety bliskiej rozwiązania, skrajne ubóstwo Świętej Rodziny, która mogła zabezpieczyć swemu Dziecięciu tylko pieluszki. Niebawem usłyszymy o zbrodniczym Herodzie, który nie zawaha się zamordować wielu chłopców, by mieć pewność, że zginie wśród nich Mesjasz.

To, czego doświadczyli maleńki Jezus, Maryja i Józef, nie jest tylko epizodem świętej historii. Wszyscy, którzy idą za Jezusem, są Jego sługami, wcześniej czy później skosztują Jego losu, bo On sam powiedział: „nie jest uczeń nad Mistrza”. Zły duch, źli ludzie i świat nieustannie atakują. Oni czynią zło zawsze pod pozorami dobra czy racji. Święta Rodzina pewnie wielokrotnie słyszała w Betlejem taktowne: „nie mamy już miejsca”. Herod pewno powiedział dowódcy krwawej ekspedycji o potrzebie obrony trwałości władzy i ładu społecznego. Dziś może dziać się zło w imię wolności wyboru, praw demokracji, prawa do odmienności, obrony porządku publicznego czy prawnego, walki o pokój, walki z terroryzmem, obrony strefy wpływów, przywrócenia porządku, racji stanu.

Oto jeden z przykładów tej odwiecznej walki dobra ze złem. Przykład akurat związany z Bożym Narodzeniem.

Z okazji jubileuszu 50-lecia kapłaństwa Ojca Świętego Jana Pawła II 7 listopada 1997 roku w auli Pawła VI przemawiał 86-letni kapłan albański o. Anton Luli, jezuita. Mówił wtedy:

Byłem nowo wyświęconym kapłanem, kiedy w moim rodzinnym kraju, Albanii, nastały rządy dyktatury komunistycznej i okrutne prześladowania religijne. Niektórzy z moich współbraci po sfałszowanym procesie zostali rozstrzelani i zginęli jako męczennicy za wiarę. W ten sposób złożyli swą ostatnią ofiarę eucharystyczną niczym połamany chleb i krew przelana za ocalenie ojczyzny. Był to rok 1946. Ode mnie natomiast Pan zażądał, abym rozpostarł ramiona i pozwolił przygwoździć się do krzyża; abym nie pełnił posługi, ale żył w kajdanach i znosił tortury, i w ten sposób sprawował moją Eucharystię, moją kapłańską ofiarę. 19 grudnia 1947 roku zostałem aresztowany pod zarzutem agitacji i propagandy antyrządowej. Przeżyłem siedemnaście lat ciężkiego więzienia, a później wiele lat robót przymusowych. Moim pierwszym więzieniem tamtego mroźnego grudnia była ubikacja w górskiej wiosce w okolicach Szkodry. Trzymano mnie tam przez dziewięć miesięcy; siedziałem skulony na zamarzniętych odchodach, nie mogłem nawet się położyć, gdyż tak było ciasne pomieszczenie. W noc Bożego Narodzenia (tego nie da się zapomnieć) wyciągnięto mnie stamtąd i umieszczono w innej ubikacji, na drugim piętrze więzienia, gdzie kazano mi się rozebrać i zawieszono na sznurze przeciągniętym pod pachami. Byłem nagi, zaledwie dotykałem ziemi końcami palców. Powoli, nieubłaganie traciłem czucie. Zimno ogarniało stopniowo całe ciało, a kiedy doszło do piersi i serce zaczynało odmawiać posłuszeństwa, wydałem okrzyk rozpaczy. Przybiegli moi oprawcy, ściągnęli mnie i skatowali kopniakami. Tamtej nocy i w tamtym miejscu, w osamotnieniu tej pierwszej tortury, przeżyłem prawdziwy sens wcielenia i krzyża. Jednakże ulgę w cierpieniach dawała mi obecność we mnie i przy mnie Jezusa, Najwyższego i Wiecznego Kapłana; niekiedy ta pomoc napełniała mnie tak wielką radością i pociechą, że muszę ją nazwać «nadzwyczajną». Nigdy nie żywiłem urazy do tych, którzy – po ludzku mówiąc – ukradli mi życie. Po uwolnieniu spotkałem kiedyś przypadkiem na ulicy jednego z moich oprawców; ogarnęło mnie współczucie (...). Uwolniono mnie przy okazji amnestii w 1989 roku. Miałem wtedy 79 lat (Cyt. za LR. nr 1/79 r.).

Ojciec Anton Luli przesiedział łącznie czterdzieści trzy lata w łagrach komunistycznych Albanii! Skosztował chłodu stajni, skosztował zagrożenia od Heroda, skosztował krzyża Chrystusowego. Wytrwał, przeżył, dał świadectwo wierności i przebaczył oprawcom.

Oczywiście nikt mu nie powiedział, że zostaje uwięziony, bo walczą z Bogiem, Jezusem, wiarą, Ewangelią, Kościołem. Dręczono go w imię obrony światopoglądu naukowego, przodującego ustroju, obrony kraju przed wichrzycielami i wrogami ludu. Hasło stare jak świat.

Zło, które uderzyło w albańskiego kapłana, jest tym samym, które uderzyło w Jezusa, choć w XX wieku nazywało się komunizmem.

Przeminął Herod i jego naśladowcy w okrucieństwie i totalitaryzmie. Wiara nasza przekonuje nas, że wszyscy im podobni przeminą, bo Chrystus trwa, bo Jego jest czas i wieczność. On jest pierwszy i ostatni.

Tak postępujmy, byśmy byli podobni do Jezusa, Jego Matki, Jego przybranego ojca Józefa, wdzięcznych, pokornych i usłużnych pastuszków. Oby nikt z nas nie okazał się naznaczony niegościnnością, grzechem, łzami, krzywdą lub krwią niewinnych.

Prawda o narodzeniu Jezusa w Betlejem jest okazją do ogromnej radości i wdzięczności za ten dar Boga Ojca. Nie zagubmy jednak i tej części prawdy z Bożego Narodzenia, która ma nas zahartować na drogi trudu, na przykrości, a może nawet poważne prześladowania. Ewangelista, opisując dramatyczne strony Bożego Narodzenia, nie ukazał ich tylko po to, by ukazać wielkość ofiary Jezusa, ale i po to, by nas umocnić, gdy coś podobnego na nas spadnie. Głęboko wejdźmy w treści, które stajenka nam przedstawia.