Owoce słuchania słowa Bożego, ks. Kazimierz Skwierawski


W życiu często posługujemy się przeciwieństwami. Mówimy: Bóg albo świat, doczesność albo wieczność, ciało albo duch. Czasem wydaje się nam, że ciało jest złe, a Bóg dobry, albo że Bóg jest dobry, a świat zły, że o wieczność trzeba zabiegać, a doczesność ignorować. Tymczasem to Bóg jest przecież Stwórcą tak świata, jak i człowieka, i to zarówno jego ciała, jak i ducha. I choć przeciwstawianie tych pojęć ma pewne uzasadnienie, to są one jednak ze sobą nierozerwalnie związane. Co więcej, wzajemnie się uzupełniają i do siebie prowadzą. Wszak najważniejszym wydarzeniem w dziejach świata było to, że Bóg stał się człowiekiem, by dokonać dzieła odkupienia. Przyjął więc na siebie wszystko, co należy do ciała, świata i doczesności, abyśmy mogli zgodnie z Jego odwiecznym planem tak wykorzystać to, czym dysponujemy, by osiągnąć niebo. Dlatego Jezus naucza w przypowieściach o królestwie Bożym, ukazując, jak powinniśmy o nie zabiegać, aby zagościło w naszym życiu i się rozrastało.

Dziś słyszymy piękną przypowieść o siewcy. Traktuje ona o niezmiernej Bożej hojności, którą Stwórca obdarza każdego człowieka, bez względu na to, kim jest i gdzie żyje. Święty Jan napisał o tym wyraźnie w prologu Ewangelii: „Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi” (1,9). Bóg oświeca każdego człowieka i udziela mu, na miarę pragnień i stopnia otwarcia się, łaski zrozumienia tego, co w jego życiu jest najważniejsze. Człowiek zaś może to w rozmaity sposób wykorzystać: albo ku swemu szczęściu, albo na własną zgubę.

Jest rzeczą niezmiernie ważną, abyśmy to Chrystusowe pouczenie wzięli sobie do serca. Zauważmy, że w przypowieści jest mowa tylko o ludziach, którzy weszli w orbitę oddziaływania słowa Bożego i na co dzień potrafią z niego korzystać. Jezus mówi o tych, którzy słuchają słowa, a my przecież czynimy tak od wielu lat. Jakie jednak są owoce tego słuchania? Z pewnością najlepiej wie o tym Bóg, jednak każdy, kto się odpowiedzialnie nad sobą zastanawia, też może sporo na ten temat powiedzieć.

Spróbujmy wspólnie przeanalizować tę przypowieść, by odczytać, jakie owoce rodzą się ze słuchania słowa Bożego. Na początku zauważmy, że Chrystus zwraca nam uwagę na to, że: „Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze” (Mt 13,19). Można zatem słuchać słowa Bożego i zupełnie go nie pojmować z powodu trudności intelektualnych. Doświadczamy tego, napotykając w tekście Pisma Świętego na niezrozumiałe słowa czy zwroty. Niestety, często nie czynimy żadnego wysiłku, by próbować je wyjaśnić. A ilu z nas pozwala na to, aby ten stan umysłowego lenistwa się utrwalał, usprawiedliwiając się brakiem czasu i ochoty na zgłębianie Ewangelii, równocześnie zaś bez skrupułów oddając się tylu innym sprawom. Permanentne uleganie pokusie pójścia na łatwiznę sprawia, że dzieje się dokładnie tak, jak mówi Jezus: przychodzi Zły i porywa słowo, które zostało posiane w naszym sercu. Nie pozostaje nic!

A ileż razy jest tak, że nie pojmujemy nauki Chrystusa, bo dotyczy ona przede wszystkim serca – ono zaś może podlegać prowadzącej nawet do śmierci niebezpiecznej chorobie, którą zdiagnozował już prorok Izajasz: „stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie zrozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił” (Mt 13,15).

Z jednej strony jest więc ta nieprawdopodobna rzeczywistość, że Bóg daje każdemu łaskę, bo dla Niego każdy człowiek jest jednakowo ważny. Sianie ziarna na drodze może się wydawać bezsensowne, ale właśnie za pomocą takiego obrazu Pan Jezus pokazuje nam, jak nieskończenie hojny jest Bóg w udzielaniu łaski każdemu człowiekowi. Zarówno temu, który jest na nią otwarty i miłuje Go całym sercem, jak i temu, któremu się wydaje, że można pogodzić wiarę w Niego z kultem innych bożków – w myśl przysłowia: Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek – a także temu, który jest na nią obojętny czy nawet zdecydowanie ją kontestuje. Bóg udziela łaski każdemu!

Ale pozostaję jeszcze ja – ta druga strona. To ode mnie ostatecznie zależy owoc. Trzeba więc dobrze się zastanowić, czy nie ma we mnie nic z tego, co prorok Izajasz określa jako zatwardziałość serca. Kiedy bowiem moje serce twardnieje na Boga, wówczas chociaż mam oczy – niczego nie dostrzegam; chociaż mam uszy – niczego nie słyszę. A już na pewno niczego nie rozumiem! Słowo Boga pozostaje we mnie absolutnie bezowocne, i to całkowicie z mojej winy!

Pan Jezus mówi także o drugiej grupie ludzi, o tych, którzy przyjmują słowo natychmiast i z radością, ale nie dorastają do składania świadectwa. Skoro tylko przychodzi ucisk lub prześladowanie z Jego powodu, zaraz się załamują. Kogoś mogło zachwycić usłyszane słowo Boże i napełnić ogromną radością, albowiem stało się to, czego zabrakło w pierwszym wypadku: ono tym razem dotarło do serca i poruszyło jego wewnętrzną strunę. Tak mogło być także z każdym z nas. Zobaczyłem, że to, co Bóg mi przedkłada, jest błogosławione dla mojego życia. Poszedłem za tym, ale zupełnie nie byłem przygotowany na to wszystko, co Bóg mi dalej objawi. Kiedy moi przeciwnicy, z Szatanem na czele, zaczęli na mnie nastawać, bym zrezygnował z drogi słuchania słowa Bożego, na którą właśnie wszedłem, kiedy odczułem boleśnie ich ataki, by pozbawić mnie radości i szczęścia, którego doświadczałem, ugiąłem się, złamali mnie. Okazało się bowiem, że moje spotkanie ze słowem Bożym było jedynie zauroczeniem, piękną, ale chwilową fascynacją – nie zakorzeniłem w nim serca. Nie byłem przygotowany na obronę w trudnych dla mnie warunkach i sytuacjach. Nie potrafiłem dać świadectwa! Nie pojąłem bowiem, że raz przyjętemu słowu trzeba być wiernym do końca. Jakże fałszywe jest częste mniemanie chrześcijanina, że z racji słuchania słowa Bożego powinien doznawać samych radości czy wewnętrznych pociech. A kiedy w ich miejsce pojawiają się choćby oschłości na modlitwie, to już one stają się wystarczającym pretekstem, by zgłaszać pretensje do Boga, by powątpiewać, a nawet by rezygnować.

Są jeszcze inni ludzie. Chrystus mówi o nich, że wprawdzie słuchają, „lecz troski doczesne i ułuda bogactwa przygłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne” (Mt 13,22). Mogę bowiem z wielkim zainteresowaniem i radością w każdą niedzielę słuchać Ewangelii, ale zostaje ona wkrótce całkowicie przytłoczona przez doczesność. Właśnie na zasadzie zupełnie fałszywego przeciwstawienia: doczesne – wieczne, ludzkie – Boże. A przecież człowieczeństwo zostało nam dane jako droga do tego, co wieczne. Trzeba więc zapytać bardzo uczciwie: Czy płynie we mnie wewnętrzny, głęboki nurt porywający mnie nieustannie ku Bogu? Ten nurt, o którym pisze św. Paweł: „Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy, oczekując przybrania za synów – odkupienia naszego ciała” (Rz 8,22-23). Czy całą swoją istotą wzdycham do przybrania za syna czy córkę Boga? Czy jest we mnie taki fundament? Tylko wtedy, gdy tak się dzieje, mogę spokojnie żyć doczesnością, bo na pewno troska o nią mnie nie przytłoczy. Mam bowiem przed sobą nieustannie ową niepodważalną perspektywę: żyję Bogiem! Żyję Nim, doświadczam Go, oddaję Mu całe serce już tu, na ziemi, i spodziewam się, że każdego dnia będę Go poznawać pełniej – a w momencie opuszczenia doczesności zobaczę Go twarzą w twarz. To mnie pociąga i umacnia. A wszystko, co stanowi trudną, wymagającą i zobowiązującą doczesność, nie jest żadną przeszkodą, lecz tylko nieodzownym sprawdzianem tej drogi.

Tym głębokim nurtem, który wciąż mnie umacnia, jest sam Bóg – źródło wody żywej. To On daje siłę i światło, aby doczesność odpowiednio zagospodarować, tak by nigdy żadna przyziemna troska mnie nie załamała. Albowiem to nie świat jest zły, tylko moje podejście do niego jest niewłaściwe. To nie rozmaite wymagania, trudy, obowiązki czy cierpienia są złem, ale to, że pozwalam się im przytłoczyć tak dalece, iż przestaję widzieć Boga i żyję w nieustannym lęku, a nie w radości. Jezus trafnie określa to ułudą bogactwa i innymi żądzami. To nie bogactwo samo w sobie jest złem, lecz uleganie jego ułudzie i podporządkowanie się rozmaitym żądzom. Wszystko zależy bowiem od tego, co dzieje się w sercu. Można wszak wiele posiadać, a żyć Bogiem i właściwie dysponować bogactwem. Można też dużo mieć, a chcieć coraz więcej i nie widzieć świata poza bogactwem, żyjąc w przekonaniu, że ono zastąpi wszystko. Jakże często także chrześcijanie powtarzają kłamstwo tego świata: „pieniądze mogą wszystko!”. Jakby można było kupić za nie miłość, nadzieję, wiarę, przyjaźń czy wieczność. Oto ułuda bogactwa! Złudzenie, że ono jest w stanie zaspokoić głód serca!

Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną – pierwsze przykazanie ostrzega, by człowiek nie pokładał nadziei w znikomych rzeczach tego świata. Na tym bowiem zasadza się tragedia i klęska jego życia. Jedynie Bóg może wypełnić potrzebę serca i w pełni je zaspokoić. Biada, jeśli człowiek spodziewa się tego od innego człowieka albo od jakiejś rzeczy.

Obserwujemy dziś świat reklamy, który tak zaciekle walczy o nasze serca i portfele. Zmierzmy, ile serca już oddaliśmy. W ilu z tych „bogactw”, które nam oferują, pokładamy nadzieję, bo wydaje się nam, że kiedy je zdobędziemy, wtedy dopiero będziemy szczęśliwi. Każdy z nas słucha słowa Bożego zapewne już kilkanaście czy może nawet kilkadziesiąt lat... ale co z tego wynika? Zastanówmy się dzisiaj głęboko. Czy ono nas wyraźnie przemienia? Czy dojrzewamy do pełni bycia prawdziwymi uczniami Chrystusa?

Pomyśl w ten dzień Pański nad tym, jakim miejscem jesteś dla Boga, Siewcy słowa życia: drogą, nad którą latają ptaki, by wydziobać słowo w tobie zasiane? miejscem skalistym, gdzie jest niewiele ziemi, więc nie można umocnić korzeni wiary? cierniami, które zagłuszają słowo Boże? czy takim, jakim powinieneś być jako uczeń Chrystusa: ziemią żyzną, która wyda najobfitszy plon?