Trzeba iść za Jezusem, ks. Janusz Mastalski


W dzisiejszej Ewangelii Chrystus mówi: „A kto by chciał mi służyć, niech idzie za Mną” (J 12). Jest to wezwanie ogromnie ważne i zarazem bardzo trudne. Jednak jest ono możliwe nawet wtedy, gdy człowiek sięga dna, o czym świadczy ta autentyczna historia.

Bieda była zawsze. Strasznie zrobiło się, kiedy umarła matka. Piotr miał wtedy trzy lata. Ojciec alkoholik lał go, czym i jak popadło. Piotr nauczył się więc udawać, że nie ma go w domu. Kiedy ojciec odkrywał go w mieszkaniu, chłopak uciekał. Przez podstawówkę przepchnęli go z litości, tyle że nauczyli go jakoś czytać i pisać, ale w zawodówce górniczej już nie dał rady, poszedł więc do kopalni. Z domu odszedł, kiedy miał 15 lat. Mieszkał po strychach, stodołach i w internacie szkoły górniczej. Tam zaczęło się poważne picie. Po pierwszej wypłacie tak się upił, że o mało nie umarł. Po każdej następnej było podobnie. Wszystkie pieniądze szły na wódkę, także to, co kradł z kopalni. Z wojska go zwolnili, bo uznali za niedorozwiniętego. Kradł. Nie pił tylko wtedy, kiedy go zamykali lub posyłali na leczenie przymusowe. Czasami myślał, że gdyby miał rodzinę i mieszkanie, mógłby nie pić, ale zostawali mu koledzy, z którymi cały czas kombinował, jak zdobyć pieniądze na jakieś chemikalia. Był z nimi, żeby nie być samemu. Znali go wszyscy. Kiedy przychodził do kiosku, apteki czy na stację benzynową, nie pytali, czego chce, tylko ile. Czasami żartował, wypijał „wynalazki” na miejscu i oddawał butelkę. Wdychał też klej. Miał od tego wizje. Kiedy szedł korytarzem, wydawało mu się, że idzie po ścianie. Papierosy zbierał po przystankach, jedzenie po śmietnikach. Pił od 20 lat, od dziesięciu – „wynalazki”. Zaczynało go wykrzywiać, najbardziej palce u rąk i nóg. Miał drgawki, nie mógł chodzić od tych dygotów; dopiero pół litra denaturatu go uspokajało. Najgorsze były noce. Wszystko go gryzło, bolało całe ciało. Marzył, żeby było już rano. Coraz częściej zamykano go już nie w więzieniach i na odwykach, ale w zakładach dla umysłowo chorych. Wiedział, że musi się wyspowiadać przed śmiercią, ale po trzeźwemu nie dawał rady, bo nogi go nie trzymały i trząsł się jak w febrze. A jak wypił pół litra denaturatu, był zbyt pijany, by się spowiadać. Nie widział dla siebie ratunku. Aż któregoś dnia zapłakał i zawołał: „Boże, jeśli ty naprawdę jesteś, pomóż mi”. Następnego dnia pił u kolegi. Kiedy zabrakło alkoholu, Piotr poszedł do punktu skupu sprzedać trochę papierów i szmat wygrzebanych na śmietniku. Dostał za nie rolkę papieru toaletowego, z którą stanął pod apteką. Zaczepił pierwszą wychodzącą osobę, poprosił, żeby kupiła papier, bo brakuje mu na krople, a ona zapytała, czy nie chce się z nią pomodlić. Chciał. Poszli na podwórko obok i modlili się tak długo, aż minęła godzina zamknięcia apteki. Była sobota, więc umówili się, że jutro pojadą do Katowic do kościoła. Tego wieczora Piotr jeszcze pił, ale po raz pierwszy w życiu mu nie szło. Odstawił butelkę. W kościele przez całe nabożeństwo płakał jak dziecko, wołał na głos: „Panie Jezu, uwolnij mnie, odnów, zamieszkaj we mnie. Przebacz mi wszystkie winy, a oddam Ci moje serce!”. Poczuł taki dziwny spokój, jakby coś wielkiego w niego weszło i raptownie przestał się trząść. Wiedział, że wcale nie musi pić. Od nawrócenia Piotr pracuje w przedsiębiorstwie oczyszczania miasta. Koledzy, którzy kiedyś nie chcieli dawać mu na denaturat, teraz ciągną go na wódkę, a on im mówi, że Bóg go uwolnił nie tylko od wódki, ale i od choroby. Po pracy Piotr czyta Biblię, modli się i jest terapeutą w Klubie Anonimowych Alkoholików „Wyzwolenie”. Często, gdy idzie pustą ulicą, przeważnie brukowaną i brudną (jak to na Śląsku), ogląda się, bo czuje, że ktoś przy nim idzie. Czuje wyraźnie, że nie jest sam. Marzy, że pewnego dnia, kiedy się obróci – zobaczy Go.

Jak więc widać, pójście za Chrystusem jest możliwe, ale wymaga od człowieka odwagi. Wielki Post jest czasem, kiedy można i trzeba się na tę odwagę zdobyć. Nie ma innej drogi chrześcijanina do Boga jak pójście za Chrystusem, niezależnie od poniesionych kosztów. Dlatego też słuchając dzisiejszej Ewangelii, w której Jezus zapewnia: „jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec” (J 12), nie można pozostać obojętnym na tę zachętę będącą jednocześnie motywacją.

Jan Paweł II powiedział do młodych rzymian 1 kwietnia 2004 roku:

Na tej drodze nie bójcie się zawierzyć siebie Chrystusowi. Na pewno kochacie świat. I słusznie, bo świat został stworzony dla człowieka. W pewnym momencie życia trzeba jednak dokonać radykalnego wyboru. Nie gardząc niczym, co jest wyrazem Bożego piękna i otrzymanych od Niego talentów, trzeba umieć opowiedzieć się za Chrystusem, aby wobec wszystkich dać świadectwo o Bożej miłości […]. Jak widzicie, naśladowanie Chrystusa nie polega na wyrzeczeniu się darów, których On udziela, lecz na wyborze życia, które jest radykalnym oddaniem się Jemu! Jeśli On do tego powołuje, to owo «tak» staje się konieczne! Nie bójcie się zatem zawierzyć Mu samych siebie. Jezus wie, w jaki sposób macie nieść krzyż współczesnemu światu, aby odpowiedzieć na oczekiwania tak wielu innych młodych serc.

Te słowa można rozszerzyć na wszystkie pokolenia. Owo pójście za Chrystusem jest codziennym wybieraniem, które stanowi fundament chrześcijańskiego życia. Dotyczy ono zarówno młodych, jak i starszych. Pochylmy się zatem nad swoim życiem i pracujmy nad konsekwencją w wierności Bożym drogowskazom. Pójść za Chrystusem znaczy służyć. Służyć zaś oznacza wiernie realizować swoje powołanie dane przez Pana.